środa, 29 kwietnia 2015

Czy biskup może być zwykłym człowiekiem...?




Wykupiłam sobie miesięczny dostęp do Tygodnika Powszechnego w sieci. Mam tak dużo zaległych numerów do przeczytania, że nie wiem od czego zacząć. Najbardziej jednak cieszę się, że Pilch wrócił do pisania:)
 Dziś poruszył mnie wywiad z biskupem Piotrem Jareckim. Pamietam, jak głośno było w mediach, zwłaszcza internetowych (bo to najlepsze miejsce do wylewania nienawiści), o tym jak pijany biskup wjechał samochodem w latarnię. Panowało wtedy oburzenie, że nie poniesie żadnej kary, że Kościół zamiecie taką sprawę pod dywan itd.  Temat wpisywał się w ogólno-społeczny hejt na biskupów. Szkoda, że takim samym rozgłosem nie cieszy się dalsza historia bp. Jareckiego, dla którego wypadek był początkiem zmiany własnego życia, spostrzegania siebie, swojej roli w Kościele. Piszę o tym z żalem, że treści w mainstreamie są tak wybiórcze, trzeba się postarać, poszukać w sieci, by mieć szerszy ogląd rzeczywistości, niż ten jaki serwuje tvn i WP. Dotyczy to wszystkich dziedzin życia, żeby nie wyglądało to tak, że wychwalam biskupów, bo daleko mi do tego. Ważny wydaje mi się sam problem stronniczości i selektywności mediów, artykułów pisanych pod zamówienie, często tak dyletanckich, że zęby bolą jak to czytam.
Historia bp. Jareckiego jest ciekawa, bo rzadko zdarza się, by biskup publicznie, w napisanej przez siebie książce, przyznawał sie do swojego grzesznego życia, do bycia złym kapłanem. W swoim alkoholizmie i spowodowanym wypadku dostrzegł palec boży. Potrzebował tak silnego wstrząsu, by zrozumieć, jak bardzo emocjonalnie oddalił się od Boga, bo, jak twierdzi, intelektem był blisko - co wydawało mu się wtedy najważniejsze.

W wywiadzie mówi o presji, wywieranej na biskupów, stawianie ich na piedestale, traktowanie jak nadludzi, istoty czysto duchowe, bez ludzkich grzeszków. Biskupi chętnie się godzą na takie traktowanie przez wiernych, bo to zaspokaja ich próżność - niby wszyscy śmieją sie z całowania w pierscień, ale biskupi nie protestują przeciw takiemu nadęciu w relacjach z ludźmi. Wynikać to może z tego, że biskup żyje sam, w oderwaniu od "zwykłych" ludzi, od codziennych problemów. Jego nauczanie jest więc "z zewnątrz", obce, nieprzystające do tego, z czym borykają sie ludzie na co dzień.

Bp. Jarecki podobno słynął z zamiłowania do luksusu, gustownych ubrań, nazywano go "władcą pierścieni", bo tak czesto te pierścienie zmieniał. Teraz odkrywa, jak to jest samemu sobie posprzątać mieszkanie, czy skompletować skarpetki po praniu. Nawet zabawne by to było... gdyby nie takie smutne... . Współczuję jako człowiekowi, że żył dotąd w tak sztucznym świecie, ale też przeraża mnie jakie życie wiodą "pasterze Kościoła". Wyznania bp. Jareckiego, jak się nad tym głębiej zastanowić, to nie tylko samokrytyka, ale być może i przyczynek do refleksji nad kryzysem Kościoła. 
Trochę niedowierzam, by po dwóch latach terapii można zmienić się trwale. Wydaje mi się , że w rozmowie z ks. Bonieckim bp. Jarecki przedstawia dużo własnych przemyśleń, planów, ale... czy one wypływają z serca, czy - no właśnie - znów z rozumu ks.bp. Takie nieco naiwne wydają się stwierdzenia : "... znajdę sobie jakąś pracę 2 razy w tyg. żeby być bliżej ludzi."  Ale nie chcę podważać szczerości słów bp. Jareckiego. Każdy jest ułomny i słaby. Dobrze, gdy sobie to uświadomi i coś próbuje robić. 
I jeszcze fragment z książki bp. Jareckiego, przyznam, że w duchu papieża Franciszka, rzadko spotykane w polskim Kościele.

(...) Na pewno nie ośmieliłbym się powiedzieć tak jak Jezus: patrzcie na moje czyny, a przekonacie się, kim jestem. Powodem jest częsta rozbieżność między tym, jak powinienem żyć, a jak żyję”. I dalej: „Największą bodaj pokusą człowieka jest nieszczerość wobec siebie, nieszczerość wobec innych, czyli podwójne życie, faryzeizm. Jest to trucizna człowieczeństwa i chrześcijaństwa”.

Ciekawa jestem, jak biskup, po takich duchowych przemianach odnajdzie się w codziennej pracy, na ile starczy mu sił, by oprzeć się presji środowiska, do którego musi wrócić po 2 latach zawieszenia?



P.S. Przepraszam za to niechlujstwo w czcionce, ale nie mogłam tego zmienić, każdy fragment inną wielkością liter. Chyba to wina bloggera:)


niedziela, 19 kwietnia 2015

"Rodzinna historia lęku" Agaty Tuszyńskiej

Opowieść o szukaniu własnej tożsamości, ukrytej we fragmentach wspomnień, w rodzinnych tajemnicach.
Książka bardzo osobista, intymna, poruszająca sprawy rodzinne, bolesne, o których niechętnie mówi się publicznie.
Agata Tuszyńska wygrzebuje spod ziemi stare macewy, szuka śladów swoich żydowskich przodków w Łęczycy. odwiedza obóz w Woldenbergu, w którym spędził wojnę jej dziadek.

Takie książki uswiadamiają mi dramatyzm naszego ludzkiego przemijania. Przewija się korowód postaci - prababek, pradziadków, kuzynów, ciotek. Wszyscy pozostają jedynie mglistym wspomnieniem, pożółkłą fotografią. Ich troski, lęki i doczesne radości są już bez znaczenia, rozpłynęły się, spróchniały w grobie. Pozostają po człowieku jakieś bezużyteczne przedmioty, trochę wspomnień...
Chyba to wynik starzenia się, ale takie historie napawają mnie coraz większym smutkiem. Przygniata mnie świadomość przemijania.
...i żeby już całkiem pogrążyć się w otchłani depresji, przytoczę wiersz Haliny Poświatowskiej :


ja minę
ty miniesz
on minie
mijamy
mijajmy

woda liście umyła olszynie
nad wodą
olszyna
czerwona
zmarzła moknie
mijam
mijasz
mija
a zawsze tak samotnie

minąłeś
minęłam
już nas nie ma
a ten szum wyżej
to wiatr
on tak będzie jeszcze wieczność wiał

nad nami
nad wodą
nad ziemią