czwartek, 24 grudnia 2015

Wiersz na Boże Narodzenie

Konstanty I. Gałczyński - POWRÓT

A podana jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?),
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którym żeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: „Gdzieś pan był tyle lat?”
„Wędrowałem przez głupi świat”.
Więc na górę szybko po schodach.
Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
I brat, co miał okarynę.
Potem umarł na szkarlatynę.
Właśnie ojciec kiwa na matkę,
Że czas się dzielić opłatkiem,
więc wszyscy podchodzą do siebie
i serca drżą uroczyście
jak na drzewie przy liściach liście.
Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie
blask świeczek złotem zasnuwa,
a z kąta, z ust brata, płynie
kolęda na okarynie:
Lulajże, Jezuniu,
moja perełko,
Lulajże, Jezuniu,
me pieścidełko.

wtorek, 15 grudnia 2015

Roma Ligocka

"Droga Romo"

Sięgam po każdą kolejną książkę Romy Ligockiej. I chociaż są one do siebie podobne w takim sensie, że nie wnoszą wiele nowego na temat życia autorki, to i tak je czytam. Jest to ciągłe rozprawianie się z przeszłością, z której wyziera lęk, samotność, smutek.
W tej książce Ligocka dokonuje próby rozrachunku z dorastającą Romą, maturzystką i studentką. To czas, kiedy odkrywa w sobie nie tylko wylęknione, wycofane dziecko, ale i własną kobiecą atrakcyjność. Pozostawiona trochę sama sobie, (bo matka wyjechała za granicę), zaczyna sama wchodzić w dorosłe życie, stykać sie z jego brutalną stroną, jak np. aborcja.
Opowiada też o swoim małżeństwie z człowiekiem, którego kochała i nie dostrzegała jego problemów z alkoholem. Pragnąc miłości i akceptacji, brnęła w związek, który wyniszczał ją. Początkowo nie chciała dostrzegać symptomów uzależnienia u męża, później sądziła, że poradzi z tym sobie, że wyciągnie męża z nałogu. Aż w końcu, jak sama mówi w jednym z wywiadów, uświadomiła sobie, że musi wreszcie zadbać o siebie, przerwać tę walkę o męża, która toczyła się kosztem jej własnego zdrowia psychicznego i fizycznego.
Z książki wyziera przejmująca samotność, brak miłości, wsparcia, głębokich więzi rodzinnych. Autorka sama mówi, że kochały się z mamą, ale okazywały to sobie w szorstki, oschły sposób. Myślę, że po różnych traumach, (a zwłaszcza Holokauście), ludziom tak trudno jest wyjść ze skorupy, w której zamknęli swoje uczucia.  I  może to banalne co teraz powiem, ale zamknięcie się w sobie, odcięcie od ciepłych uczuć osłabia człowieka, nie daje siły do dalszego życia.
W prozie Ligockiej, jak zwykle, smutek i samotność wiszą w powietrzu. Sama autorka mówi, że "lubi ten swój smutek". I to uczucie ogarnia też czytelnika, a potęgują je rysunki autorki - smutne postaci kobiet, o dużych, wystraszonych oczach. Czytając książki Romy Ligockiej, mam poczucie obcowania z osobą niezwykle kruchą, którą chciałoby się otoczyć opieką. Ale paradoksalnie, ta kruchość jest jej siłą, bo łączy się z empatią, delikatnością i szacunkiem dla uczuć drugiego człowieka.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Kapela ze wsi Warszawa


- ostatnio wsłuchuję się w ich muzykę, bo nowa płyta " Święto słońca" jest naprawdę interesująca. Swoim tytułem nawiązuje do dawnych kultów, wspólnych dla ludzkości, zanim powstały wielkie religie i podzieliły ludzi.
Ciekawy wydaje mi się powrót do pewnego rdzenia ludzkości, pierwotnej wspólnotowości. Zwłaszcza w czasach konfliktów, podziałów, gdy mówimy o imigracji, lęku przed obcymi, to taka muzyka, ponad narodami, korzenna, pozwala inaczej spojrzeć na te problemy, na rodzące się w Europie nacjonalizmy. Muzyka korzenna, poprzez odwoływanie się do pradawnych religii jest kulturowym spoiwem, które może ułatwić przełamywanie barier.
Żyjemy w świecie, w którym, na skutek globalizacji, rozwoju techniki, następuje nieuniknione przenikanie się kultur. Ale dobrze jest też znać własne korzenie i jednocześnie mieć świadomość istnienia wspólnego, pierwotnego rdzenia.

Album Święto Słońca składa się z dwóch płyt - Słońce i Księżyc. Pierwszy nawiązuje do energii dnia, witalności, a drugi odnosi się do energii nocy, wyciszenia, refleksji. Pieśni zawarte w albumie związane są ze świętem sobótkowym i mają obrzędowy charakter. Dzięki zaproszonym do nagrań gościom z Iranu, czy Indii, słychać też azjatyckie brzmienie, co ma podkreślić wspólne źródła kultury Słowian z ludami indoeuropejskimi.
Wartością  World Music jest właśnie to, że mimo na pierwszy rzut oka widocznych różnic, wydobywa elementy pokrewne i łączy ludzi ponad podziałami.
Fascynuje mnie taka organiczność i transowość muzyki korzennej, pozwalająca się przenieść w inny świat odczuć, doznań na takim pierwotnym poziomie, gdzieś na granicy z magią. Największe wrażenie robi na mnie utwór "Tarninowy ogień" - ciarki przechodzą, jak słucham.(polecam do słuchania na Spotify)
Wspaniali muzycy, którzy nadali tej płycie charakterystyczne brzmienie to Ustad Liaquat Ali Khan - mistrz sarangi, Kayhan Kalhor grający na instrumencie zwanym kamancha i wokalistka z hiszpańskiej Galicji - Mercedes Peón.
Zamknijcie oczy i dajcie się ponieść tym rytmom.



sobota, 28 listopada 2015

Listopady

Caspar David Friedrich "Pejzaż zimy"(1811 r.)
Całe życie zrywam się i padam,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi,
i chwytają mnie złe listopady
czarnymi palcami gałęzi.

Ja upiłem się tym tchem, tym szumem,
niepokojem, który serce zatruł-
to dlatego śpiewać już nie umiem,
tylko wołam wołaniem wiatru,

to dlatego codziennie sie tułam
po wieczornych, po czarnych ulicach
i prowadzi mnie wilgotny trotuar
w mgłę wilgotną, która bólem nasyca.

Acetylen słów płonie na wargach,
płonie we mnie bolesna maligna,
chodzę błędny, jak ludzie w letargu,
zawsząd, zawsząd niepokój mnie wygnał


Nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, 
muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej.
Jestem wiatr szeleszczący w liściach,
jestem liść zagubiony w wichurze.

Tylko w oczach mgła i oczy bolą,
tylko serce bije coraz częściej.
Jak błękitny płomień alkoholu,
płoniesz we mnie moje nieszczęście.

Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie,
w mgłę za włosy mnie wloką wieczory,
lecą za mną, nieprzytomne, pospieszne,
moje słowa, moje upiory.

Muszę wiecznie zrywać się i padać,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi.
Pochwyciły straconą radość 
nagie gałęzie.

Przelatują, wieją przeze mnie 
listopady chwil, których nie ma...

To-tylko liście jesienne.
To-pachnie ziemia.


Władysław Broniewski

poniedziałek, 9 listopada 2015

"Zima w siedlisku" Janusza Majewskiego

Wiele lat temu zaczarował mnie serial "Siedlisko". To był czas, kiedy sama marzyłam
o wyprowadzce na wieś, o starym domu, z sadem i stawem. Anna Dymna w roli Marianny Kalinowskiej  szalenie mi się podobała. Często wracałam do tego serialu na kasetach wideo:).
 Przez lata temat sielskości i ucieczek na wieś stał się dość popularny (np.Dom nad rozlewiskiem),  ale Siedlisko było dla mnie najważniejsze, bo...pierwsze ...no i aktorzy!
Niedawno przeczytałam książkę "Siedlisko", które już mnie nieco rozczarowało. Zupełnie nie mogłam odnależć klimatu, który tak podobał mi sie w filmie. Dialogi drętwe, postaci bez wyrazu. Teraz "zmęczyłam" "Zimę w siedlisku". Oj, cieniutko. Zupełnie brak pomysłu. Ta książka może miała być sposobem na zamknięcie rozdziału życia po śmierci żony Janusza Majewskiego - Zofii Nasierowskiej. Dlatego nie chcę krytykować książki przez szacunek do prywatnych problemów, przelanych na papier.
Kierowana żalem i rozczarowaniem po lekturze, wróciłam do serialu:)
I co? Nadal robi mi się ciepło na sercu, gdy go oglądam:) Serwuję sobie po jednym odcinku, w łózku przed zaśnięciem, dzięki czemu mam błogie sny:)
Po latach uderzyło mnie, jak bardzo zmieniło się życie przez ten czas, który minął od produkcji filmu (1998 r.) Wydaje mi się, że to tak niedawno, a jednak żyjemy już w innym świecie. W czasach gdy każdy ma komórkę, internet i stałą łączność ze światem, problemy bohaterów z wiecznie psującym się telefonem, czy zamawianie międzymiastowej do Warszawy, wydaje się już prehistorią:)
W ogóle widać na przykładzie tego serialu, jak bardzo zmienił sie nasz kraj, problemy, poglądy, styl życia. I  najważniejsze - nie ma lokowania produktów, co teraz jest nagminne i tak nachalne, że zniechęca mnie do oglądania. W obecnych serialach to czasem nie wiadomo, czy to jest lokowanie produktu w serialu, czy lokowanie seialu w reklamie produktu:)
Janusz Majewski wyczarował zdjęciami piękny świat, niemal każdy kadr to jak obraz, namalowany ręką mistrza. Niestety, słowami mnie nie zaczarował.


sobota, 31 października 2015

Ja Halloween

obchodzę co roku tak samo, czyli oglądam "Lawę" Konwickiego:)
I niezmiennie wzruszam się, zwłaszcza przy Wielkiej Improwizacji. Wiem, wiem, że Mesjanizm Polski to temat nieaktualny, wręcz śmieszny. Ale od czasu do czasu gdzieś w duszy "gra" mi ten Mickiewicz na czułej strunie... . Gdy słucham Gustawa Holoubka to mam gęsią skórkę i łzy w oczach. Taka już ze mnie sentymentalistka.
Po raz kolejny podziwiam popis aktorski jego monologu w Improwizacji.

...
Czym jest me czucie?
Ach, iskrą tylko!
Czym jest me życie?
Jedną chwilką!
...
Z czego wychodzi cały człowiek, mały światek?
Z iskry tylko.
Czym jest śmierć, co rozprószy myśli mych dostatek?
Jedną chwilką.


środa, 21 października 2015

"Imagine" w reżyserii Andrzeja Jakimowskiego

to obraz, który może ocieplić nam dzień w tą paskudną, październikową pogodę.

Jest to film o niewidomym mężczyźnie, który do poruszania się wykorzystuje zjawisko echolokacji, nie używając laski. Udaje mu się to z różnym skutkiem, o czym świadczy jego pokaleczona twarz. Niemniej chce tej sztuki nauczyć innych niewidomych, przebywających w prywatnym ośrodku. Chce im dać poczucie niezależności i wiary w siebie. Jego kontrowersyjne metody budzą wiele zastrzeżeń wśród personelu,  wywołują nieufność i podejrzliwość u pensjonariuszy.

Film poetycki, magiczny. Uświadamia jak dużo tracimy, gdy spostrzegamy świat za pomocą wzroku. Żyjemy nie zauważając  ważnych rzeczy, które wzbogaciłyby nas gdybyśmy używali innych zmysłow. Tępiejemy, obojętniejemy na otaczający nas świat, umykają nam sprawy, może błahe, ale jednak nadające jakiś sens i smak życiu. Gdy odbieramy świat wzrokiem, to na plan drugi schodzą inne zmysły. A doznania dźwięków, zapachów, niezwykle wzbogacają świat, uwrażliwiają na inne strony rzeczywistości.
Urzekła mnie subtelność w pokazaniu problemu, magia, poetyckość. Zapewne to wyidealizowany obraz problemów ludzi niewidomych, rzeczywistość nie jest tak piękna. Ale po to istnieją artyści i sztuka, by trudne życie trochę ocieplić, pokazać inny wymiar, a nie tylko w ponury sposób zgłębiać dramat ludzkiej egzystencji.
 Zbliżenia kamery na twarze, na oczy bohaterów, spowodowały, że czułam jak wchodzę w ich skórę. Przyglądanie się z bliska niewidzącym oczom bohaterów, uruchamiało  we mnie empatię, głębsze zrozumienie ich świata, uczuć...

Piękna Lizbona, wąskie uliczki, słynne tramwaje, cudo, magia!
Jest to film o pokonywaniu  lęków, ograniczeń, film o odwadze by wyjść ze skorupy własnych problemów, zahamowań i spotkać się z drugim człowiekiem. Może naiwne, ale przecież najczęściej ocieramy się o "banały", bo z tego składa się nasze życie.

wtorek, 20 października 2015

Mało czasu

na pisanie notatek. Czas przecieka mi przez palce. Ciągle jest coś do zrobienia, a ja nie umiem wprowadzić sobie dyscypliny.

Czytam Księgi Jakubowe Olgi Tokarczuk. Czy nagroda Nike zasłużona? Nie wiem. Książka na pewno bardzo dokładnie, drobiazgowo napisana. Widać, że autorka włożyła w pisanie ogrom pracy. Ale nie mogę się jakoś wciągnąć w fabułę. Może dlatego, że czytam z doskoku, trudno mi wejść w klimat.
Z zainteresowaniem śledzę też awanturę w sieci, którą rozpętała wypowiedź Olgi Tokarczuk na temat Polaków. Myślę, że jest w necie zorganizowana grupa hejterów, która uaktywnia się w takich sytuacjach, jakby sterowana przez kogoś. Tak, jak było w przypadku Idy, Pokłosia, książek Grossa. A ja chciałabym, żeby Internet stał się forum dla rzeczowej wymiany myśli, poglądów. Chciałabym przeczytać zdanie historyków na temat kolonializmu czy niewolnictwa w Polsce, bo te kwestie nie były jeszcze szeroko na płaszczyźnie społecznej rozpatrywane. Temat pogromów Żydów jest mi bardziej znany, można sporo  informacji na ten temat znaleźć. Ale niewolnictwo? Wygooglowałam sobie coś o niewolnikach Murzynach, nawet na dworach biskupich, ale to raczej pojedyncze przypadki. W sumie to pańszczyzna, przywiązanie chłopa do ziemi, też było formą niewolnictwa. Czy o to chodziło Oldze Tokarczuk?
Kolonializm? Ciekawy temat, czyżby w kontekście Ukrainy?
Od lat cenię sobie jej pisarstwo i uważam, że jej wypowiedź zasługuje na profesjonalną dyskusję, a nie rozważania o hejcie w polskim necie.


I jeszcze mały cytat z Ksiąg Jakubowych:

“Moja dusza nie pozwoli się zamknąć w więzieniu, w klatce z żelaza czy w klatce z powietrza. Moja dusza chce być jak statek na niebie i granice ciała nie mogą jej zatrzymać. I żadne mury jej nie uwiężą: ani te, które zbudowano ludzkimi rękami, ani mury grzeczności, ani mury uprzejmości czy dobrego wychowania. Nie pochwycą jej szumne przemowy, granice królestw, wysokie urodzenie – Nic. Dusza przelatuje nad tym wszystkim z wielką łatwością, jest ponad tym, co mieści się w słowach, i poza tym, co się w ogóle w słowach nie mieści. Jest poza przyjemnością i poza lękiem. Przekracza tak samo to, co piękne i wzniosłe, jak i to, co podłe i straszne. Pomóż mi, dobry Boże, i spraw, by mnie życie nie raniło. Daj mi zdolność mówienia, daj mi język i słowa, a wtedy wypowiem prawdę o Tobie.”

niedziela, 2 sierpnia 2015

Po dwóch latach

dojrzałam do tego, by sprawić sobie nowego psiaka. zwłaszcza, że marzyła o tym moja córka. Wakacje to dobry czas, żeby poświęcić się wychowaniu szczeniaka, więc uległam.
Ola koniecznie chciała Westa. Poszukałyśmy w necie i wreszcie jest - 8 tygodniowa Lili:)

Sunia na razie nie wychodzi z domu, bo jest w trakcie odrobaczywiania i szczepienia. Uczymy ją załatwiania się na specjalną matę. Ku mojej radości już po kilku dniach odnosimy sukcesy wychowawcze.
Przed zakupem psa poczytałam na temat Westów i ich charakteru. Ale i tak rzeczywistość mnie przerosła:)
Piesek jest bardzo aktywny, wesoły, ciągle chce się bawić. Śmiejemy się z córką, że we dwie nie nadążamy za małym szczeniakiem.
Lili absorbuje całą naszą uwagę, bo albo siusia, albo coś gryzie, albo chce sie bawić.
Naczytałyśmy się o słynnym "charakterku" Westa, więc staramy się już od początku ją wychowywać, uczyć, bo już u takiego malucha widać, że chętnie weszłaby nam na głowę. Jest pojętna i szybko sie uczy, już wie co jej wolno a czego nie, ale droczy się z nami i wypróbowuje naszą cierpliwość i konsekwencję.:)







szybko zorientowała się do czego służy kołdra, chociaż do łóżka jej nie biorę

środa, 1 lipca 2015

Moje życie wywróciło się do góry nogami...

Mój mąż dostał pracę w Niemczech. Na razie umowa na 6 miesiący, a co dalej - zobaczymy. Ola marzy, żeby przeprowadzić się tam na stałe. Ma w tej okolicy koleżankę, którą poznała w ramach wymiany szkolnej - mieszkała u niej przez tydzień.
Ale przeprowadzać się z dzieckiem w wieku szkolnym, i to przed maturą? Nie wiem, czy to dobry pomysł? Zwłaszcza, że Ola dość biegle zna angielski, niemiecki słabo, więc w grę wchodzi tylko szkoła anglojęzyczna.
 Na razie czekam, co wyniknie z pracy męża, wtedy podejmiemy decyzję, czy wyjeżdżamy całą naszą trójką.

Trochę przeraża mnie rozłąka! Przez 15 lat byliśmy z mężem prawie nierozłączni, bo razem pracowaliśmy, prowadząc własną firmę.
Taki wyjazd męża uświadamia mi, jak bardzo jesteśmy ze sobą związani. Po 20 latach małżeństwa ( bo tyle mija nam w tym roku) działa się jak jeden organizm. Trochę więc sobie popłakuję po kątach z żalu i ze strachu, jak to będzie... .
Ale z drugiej strony, jest to zapowiedź pozytywnych zmian w naszym życiu. Popadliśmy w rutynę - życiową i zawodową. Żyliśmy z wygody i przyzwyczajenia w utartych koleinach. Skoro życie chce nas z tych kolein wyrzucić, to czemu nie podjąć tego ryzyka?

środa, 24 czerwca 2015

"Kuchenne rewolucje"

w moim domu zagościły na dobre. I nie polegają one na zmianie wystroju kuchni, tylko na głębokiej zmianie menu. Doszłam już do krytycznego punktu w swojej tuszy. Popłakałam się nad ubiegłorocznym wiosennym płaszczykiem, który teraz nie dopina się. Nie mogę chodzić w rozpiętym i udawać, że jest mi ciepło! W pierwszym odruchu postanowiłam, że kupię sobie nowy i tak rozwiążę problem. Ale przecież to nie o to chodzi... .
Zapadła więc decyzja o odchudzaniu. Nie ma co ukrywać, znacząco przyczyniła się do tego moja prawie 70-letnia ciotka, która skomentowała nad majówkową kiełbaską z grilla : " No przytyłaś, przytyłaś...". Kiełbaska stanęła mi w gardle, ale popiłam ją łzami wściekłości i już następnego dnia rozpoczęłam zmiany w swoim trybie życia.
Mijają już 2 miesiące - efekty są zadowalające, co motywuje mnie do dalszej pracy nad sobą:)
Ważne jest wsparcie rodziny, jak wszyscy w domu zgadzają się zmienić sposób odżywiania to jest o wiele łatwiej. Jemy zdrowo i chudo, jeździmy na rowerach.
Odchudzałam się już nie raz w życiu. Zawsze gubiło mnie złudne poczucie, że jak już schudłam to mogę sobie trochę poluzować, podjeść batonika i ... nawet nie zauważałam jak wpadam w stare tryby.
Oby teraz tak nie było! Motywację mam silną, bo wchodzę już powoli w taki wiek, że liczy się nie tylko figura ale jeszcze zdrowie, a to już poważniejsza sprawa.

środa, 29 kwietnia 2015

Czy biskup może być zwykłym człowiekiem...?




Wykupiłam sobie miesięczny dostęp do Tygodnika Powszechnego w sieci. Mam tak dużo zaległych numerów do przeczytania, że nie wiem od czego zacząć. Najbardziej jednak cieszę się, że Pilch wrócił do pisania:)
 Dziś poruszył mnie wywiad z biskupem Piotrem Jareckim. Pamietam, jak głośno było w mediach, zwłaszcza internetowych (bo to najlepsze miejsce do wylewania nienawiści), o tym jak pijany biskup wjechał samochodem w latarnię. Panowało wtedy oburzenie, że nie poniesie żadnej kary, że Kościół zamiecie taką sprawę pod dywan itd.  Temat wpisywał się w ogólno-społeczny hejt na biskupów. Szkoda, że takim samym rozgłosem nie cieszy się dalsza historia bp. Jareckiego, dla którego wypadek był początkiem zmiany własnego życia, spostrzegania siebie, swojej roli w Kościele. Piszę o tym z żalem, że treści w mainstreamie są tak wybiórcze, trzeba się postarać, poszukać w sieci, by mieć szerszy ogląd rzeczywistości, niż ten jaki serwuje tvn i WP. Dotyczy to wszystkich dziedzin życia, żeby nie wyglądało to tak, że wychwalam biskupów, bo daleko mi do tego. Ważny wydaje mi się sam problem stronniczości i selektywności mediów, artykułów pisanych pod zamówienie, często tak dyletanckich, że zęby bolą jak to czytam.
Historia bp. Jareckiego jest ciekawa, bo rzadko zdarza się, by biskup publicznie, w napisanej przez siebie książce, przyznawał sie do swojego grzesznego życia, do bycia złym kapłanem. W swoim alkoholizmie i spowodowanym wypadku dostrzegł palec boży. Potrzebował tak silnego wstrząsu, by zrozumieć, jak bardzo emocjonalnie oddalił się od Boga, bo, jak twierdzi, intelektem był blisko - co wydawało mu się wtedy najważniejsze.

W wywiadzie mówi o presji, wywieranej na biskupów, stawianie ich na piedestale, traktowanie jak nadludzi, istoty czysto duchowe, bez ludzkich grzeszków. Biskupi chętnie się godzą na takie traktowanie przez wiernych, bo to zaspokaja ich próżność - niby wszyscy śmieją sie z całowania w pierscień, ale biskupi nie protestują przeciw takiemu nadęciu w relacjach z ludźmi. Wynikać to może z tego, że biskup żyje sam, w oderwaniu od "zwykłych" ludzi, od codziennych problemów. Jego nauczanie jest więc "z zewnątrz", obce, nieprzystające do tego, z czym borykają sie ludzie na co dzień.

Bp. Jarecki podobno słynął z zamiłowania do luksusu, gustownych ubrań, nazywano go "władcą pierścieni", bo tak czesto te pierścienie zmieniał. Teraz odkrywa, jak to jest samemu sobie posprzątać mieszkanie, czy skompletować skarpetki po praniu. Nawet zabawne by to było... gdyby nie takie smutne... . Współczuję jako człowiekowi, że żył dotąd w tak sztucznym świecie, ale też przeraża mnie jakie życie wiodą "pasterze Kościoła". Wyznania bp. Jareckiego, jak się nad tym głębiej zastanowić, to nie tylko samokrytyka, ale być może i przyczynek do refleksji nad kryzysem Kościoła. 
Trochę niedowierzam, by po dwóch latach terapii można zmienić się trwale. Wydaje mi się , że w rozmowie z ks. Bonieckim bp. Jarecki przedstawia dużo własnych przemyśleń, planów, ale... czy one wypływają z serca, czy - no właśnie - znów z rozumu ks.bp. Takie nieco naiwne wydają się stwierdzenia : "... znajdę sobie jakąś pracę 2 razy w tyg. żeby być bliżej ludzi."  Ale nie chcę podważać szczerości słów bp. Jareckiego. Każdy jest ułomny i słaby. Dobrze, gdy sobie to uświadomi i coś próbuje robić. 
I jeszcze fragment z książki bp. Jareckiego, przyznam, że w duchu papieża Franciszka, rzadko spotykane w polskim Kościele.

(...) Na pewno nie ośmieliłbym się powiedzieć tak jak Jezus: patrzcie na moje czyny, a przekonacie się, kim jestem. Powodem jest częsta rozbieżność między tym, jak powinienem żyć, a jak żyję”. I dalej: „Największą bodaj pokusą człowieka jest nieszczerość wobec siebie, nieszczerość wobec innych, czyli podwójne życie, faryzeizm. Jest to trucizna człowieczeństwa i chrześcijaństwa”.

Ciekawa jestem, jak biskup, po takich duchowych przemianach odnajdzie się w codziennej pracy, na ile starczy mu sił, by oprzeć się presji środowiska, do którego musi wrócić po 2 latach zawieszenia?



P.S. Przepraszam za to niechlujstwo w czcionce, ale nie mogłam tego zmienić, każdy fragment inną wielkością liter. Chyba to wina bloggera:)


niedziela, 19 kwietnia 2015

"Rodzinna historia lęku" Agaty Tuszyńskiej

Opowieść o szukaniu własnej tożsamości, ukrytej we fragmentach wspomnień, w rodzinnych tajemnicach.
Książka bardzo osobista, intymna, poruszająca sprawy rodzinne, bolesne, o których niechętnie mówi się publicznie.
Agata Tuszyńska wygrzebuje spod ziemi stare macewy, szuka śladów swoich żydowskich przodków w Łęczycy. odwiedza obóz w Woldenbergu, w którym spędził wojnę jej dziadek.

Takie książki uswiadamiają mi dramatyzm naszego ludzkiego przemijania. Przewija się korowód postaci - prababek, pradziadków, kuzynów, ciotek. Wszyscy pozostają jedynie mglistym wspomnieniem, pożółkłą fotografią. Ich troski, lęki i doczesne radości są już bez znaczenia, rozpłynęły się, spróchniały w grobie. Pozostają po człowieku jakieś bezużyteczne przedmioty, trochę wspomnień...
Chyba to wynik starzenia się, ale takie historie napawają mnie coraz większym smutkiem. Przygniata mnie świadomość przemijania.
...i żeby już całkiem pogrążyć się w otchłani depresji, przytoczę wiersz Haliny Poświatowskiej :


ja minę
ty miniesz
on minie
mijamy
mijajmy

woda liście umyła olszynie
nad wodą
olszyna
czerwona
zmarzła moknie
mijam
mijasz
mija
a zawsze tak samotnie

minąłeś
minęłam
już nas nie ma
a ten szum wyżej
to wiatr
on tak będzie jeszcze wieczność wiał

nad nami
nad wodą
nad ziemią

niedziela, 22 lutego 2015

Wiosny

w lesie jeszcze nie widać, o czym przekonałam się podczas dzisiejszej wycieczki rowerowej. Miała to być niewinna przejażdżka a okazało się, że to "rajd błotami Teofilowa". W lesie mokro, błotnisto, leżą resztki brudnego śniegu. Przyroda jeszcze uśpiona, mimo dodatnich temperatur nic nie zapowiada wiosny. Staw koło działki teściów jeszcze zamarznięty, a jakiś śmiałek próbował łowić ryby.

Taka godzinna wyprawa, to wspaniały zastrzyk energii. Rozruszałam zastygłe po zimie mięśnie, popatrzyłam na przyrodę, a to zawsze poprawia nastrój.
Wróciliśmy do domu z uwalanymi błotem nogawkami spodni, ale za to humory wspaniałe. Łatwiej zmierzyć się z myślą o poniedziałku.
A zdjęć z wycieczki nie ma, bo zapomnaiłam aparatu:)

I jeszcze takie zdanie znalazłam, nie wiem czyje:

"nie widzimy rzeczy takimi, jakie one są, widzimy je takimi, jacy my jesteśmy"

piątek, 20 lutego 2015

św. Augustyn -

" Dusza żywi się tym, z czego się cieszy".

Przeczytałam te mądrą myśl doktora Kościoła i teraz kombinuję, czym nakarmić moją duszę. Zwłaszcza, że ostatnio więcej smutków i problemów. A to trucizna dla duszy, a nie pokarm.



P.S.  A żeby nie było, że św. Augustyn to taki mądrala, to przytoczę inną jego myśl :

"Cóż gorszego od domu, w którym niewiasta mężem rządzi? Dobrze zaś jest w tym domu, gdzie mąż rządzi, a niewiasta ulega." :D

środa, 28 stycznia 2015

Pieśń łagodnych

Ile światłem prowadzeni
Dróg powietrza przejść zdołamy?
W ilu rzekach zanurzymy stopy?
Ile w nas zdumienia jeszcze?
Ile złudzeń nie straconych?
Światów ile nie odkrytych wokół?

Zadajemy te pytania głosem ptasim,
Niech prowadzą nas bez odpowiedzi nawet,
Niech się wznoszą, niech się wznoszą,
Aż zabłysną tęczą
Do krainy łagodności bramą.

Białych plam poszukiwacze 
Wszędzie w sobie, ponad sobą 
Odkrywamy karty niezwyczajne. 
Oto morza falowanie, 
Statek ze szkarłatnym żaglem, 
Oto splot płomienia życiodajny 

Niech zakwita, niech oczyszcza, 
niech kształt nada 
Tam, co w nas tkwi gdzieś na dnie samym, 
Niech się wznosi, niech się wznosi, 
Aż zabłyśnie tęczą 
Do krainy łagodności bramą 

                                         Wolna Grupa Bukowina



cóż poradzę, ...taki nastrój mnie dziś dopadł...

życzę wszystkim miłego dnia :-)

niedziela, 25 stycznia 2015

"Mistrz" Andy Andrews

"W chwilach próby większość ludzi szuka odpowiedzi. Czasami znajduje się ona na wyciągnięcie ręki, ale nie dostrzegamy jej, ponieważ brak nam odpowiedniej perspektywy."

"Właściwa perspektywa przynosi spokój, a spokój pomaga jasno myśleć. Jasność myśli pomaga znaleźć nowe rozwiązanie."



Zdarza się czasem tak, że jakaś książka czy film przychodzą do mnie w odpowiednim momencie, wyczuwają chwilę... .
"Mistrz" to książka może trochę naiwna, ale podziałała jak plaster na ranę na moim skołatanym sercu, w tych parszywych ostatnio dla mnie dniach.
Jest to historia o ludziach w małym miasteczku, wśród których zjawia się co jakiś czas tajemniczy starzec, Jones. Nikt nie wie skąd przybywa, gdzie nocuje, z czego żyje. Lata mijają, a on nic się nie zmienia, zawsze ten sam, siwy, drobny, w wytartych dżinsach, ze starą walizką. 
Przychodzi zawsze do tych, którzy nawet sami nie wiedzą, że stoją nad życiową przepaścią, cierpią, nie radzą sobie z życiem. Pomaga im odnaleźć, jak ON to nazywa, właściwą perspektywę, zrozumieć siebie, odmienić los.
Kilka różnych historii ludzkich, ale pewnie każdy odnajdzie w którejś z nich cząstkę siebie. 
Wydaje się to proste, prawdy stare jak świat, żeby kochać zarówno siebie jak i drugiego człowieka, że wszystko, co robimy, nawet najzwyklejsze sprawy, mają wpływ na innych, na teraźniejszość i przyszłość - choć być może nigdy się o tym nie dowiemy. Niby to wszystko wiadomo, ale rzadko o tym pamiętam.
 Mistrz prowokuje do stawiania sobie pytań, czasem niewygodnych, bolesnych. Można wzruszyć lekceważąco ramionami - co za bzdurki! Ale też można pozwolić sobie na chwilę refleksji - być może doprowadzi nas ona do czegoś nowego, lepszego?
Może trochę to psychoterapia dla ubogich, bajka, ale bajki są po to, by robiło się cieplej na sercu. Pewnie każdy chciałby, aby w trudnych chwilach taki Anioł Stróż położył rękę na naszym ramieniu i powiedział : "Podejdź tu, bliżej światła".

Pamiętaj        "Najlepsze dopiero przed Wami."

                     więc

"Niech w Waszych sercach zawsze panuje jasność" - czego Wam życzę ;-)

czwartek, 15 stycznia 2015

"Hardkor Disko" reż. Krzysztof Skonieczny

kadr z filmu
Jest to reżyserski debiut, nagrodzony Złotymi Lwami w 2014 r.
Ciekawe, że jest to film niezależny, wyprodukowany przez Krzysztofa Skoniecznego. Jak sam mówi, dało mu to możliwość decydowania o każdym szczególe, szansę zrobienia filmu autorskiego, zgodnego z własną wizją i artystyczną wrażliwością.
"Hardkor" to współczesne słowo mające wyrażać coś bezwzględnego, brutalnego, zaskakującego. W tym filmie ma reprezentować pokolenie młodych ludzi i być przeciwstawieniem dla słowa"disko", pochodzącego z epoki rodziców.
Czy jest to wobec tego film o konflikcie pokoleń, starciu się różnych wartości?
Pewnie tak. Ja odebrałam to jako zagubienie własnej tożsamości. Rodzice wychodzą ze swojej tradycyjnej roli, chcą by młodzi mówili do nich po imieniu, pokazują luz, beztroskę, tolerancję wobec zachowań dzieci. (Matka zdawkowo przypomina, żeby nie przesadzali z narkotykami). Rodzice przestali być autorytetem dla dziecka, a co za tym idzie, wsparciem, opoką. Filmowa mama koniecznie chce być traktowana jak kumpelka, cieszy ją, że koleżanki córki zazdroszczą takiej matki - a córka jest niezadowolona. Prawdopodobnie oczekuje, że matka będzie reprezentowała świat dorosłych, uporządkowany, stawiający granice, wymagający. Bez tego dziewczyna sama czuje się bezradna, zagubiona.
kadr z filmu
Młodzież, żyjąca imprezami, narkotyki, seks, hedonizm. W tym wszystkim nie ma miejsca na więzy rodzinne, prawdziwą, głęboką miłość.
Jest to obraz czasów, w których brakuje stałych uczuć, stabilnej hierarchii wartości, punktów odniesienia. Powoduje to poczucie pustki, zmierzania samotnie donikąd.
Pozostaje tylko utracona niewinność, którą (chyba) symbolizują sceny kręcone amatorską kamerą - dziewczynka, recytująca wierszyki, opowiadająca mamie o szkole, o koleżankach. Taki zapis "cudownych lat", jakie przechowujemy w pamięci o sobie, czy o swoich dzieciach. I dziecięce rysunki, przedstawiające rodzinę, które są symboliczną zapowiedzią kolejnej tragedii. Wszystko to jest w sferze domysłów, niedopowiedzeń. I taką sztukę lubię najbardziej.

Krzysztof Skonieczny próbował nawiązać do tragedii antycznej, dramatu między dzieckiem a rodzicem, problemu winy i kary, niemożliwej do spełnienia miłości. Ważną rolę przypisał w filmie muzyce, która świetnie współgra z obrazem, jak chór w teatrze antycznym, który coś dopowiada, dookreśla. Dobór piosenek do poszczególnych scen dodaje im nowych znaczeń, pozwala widzowi na nadawanie własnych interpretacji.

Słyszałam dużo krytycznych ocen tego filmu, zarówno w internecie, jak i w "poważnych" programach telewizyjnych. Zbyt dużo inspiracji innymi produkcjami, niejasne przyczyny zachowań głównego bohatera, Marcina, ogólnie brak głębszego sensu filmu.
Moim zdaniem to film, w którym tylko pozornie mało się dzieje, są dłużyzny, sceny niby niewiele wnoszące do fabuły. Ale to jest moim zdaniem wartością tego filmu. Daje wolność widzowi, przestrzeń do własnej interpretacji, płaszczyznę na indywidualne  przeżywanie obrazu.
Dziwią mnie zarzuty, że nie wiadomo jakie są motywy działania głównego bohatera - Marcina, czy chodzi tu o zemstę z pobudek osobistych, czy symboliczne mszczenie się na pokoleniu rodziców? A czy wszystko musi być dopowiedziane? To nie kryminał. Zresztą reżyser podsuwa widzowi kilka szczegółów, mówiąc:"resztę dopowiedz sobie sam...".

Ciekawa produkcja, interesujące role Marcina Kowalczyka i Jaśminy Polak. Film, który długo siedzi w głowie.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

"Niebo i ziemia"

Na niebiosach mieszka Bóg,
A na ziemi jest ścieżka
     Prowadząca do nieba...
Ścieżka wąska jak perć-
Tylko że naprzód śmierć
      Przezwyciężyć trzeba.

Na ziemi ludzie prości
Umierają z miłości,
     Bo wierzących miłość uśmierca...
Mógłby im pomóc Bóg,
Ale Bóg nie zna dróg
     Do człowieczego serca.

...oto oblicze Jana Brzechwy jakiego nie znałam...

niedziela, 11 stycznia 2015

"Jedwabnik" Robert Galbraith

Jest to już druga powieść kryminalna J.K. Rowling, ukrywającej się pod męskim pseudonimem. Poprzedniej - "Wołanie kukułki" wysłuchałam w postaci audiobooka. Już pisałam o tym, że trudno było mi ocenić, czy książka była dobra, czy to fantastyczna interpretacja Macieja Stuhra dodała jej uroku.
Dlatego z ciekawością sięgnęłam po "Jedwabnika", by upewnić się, czy Robert Galbraith talent do pisania kryminałów ma czy nie.
Prywatny detektyw Cormoran Strike, po spektakularnym sukcesie wykrycia zabójcy Lully Laundry, rozwinął swą praktykę zawodową. Poprawiła się jego sytuacja finansowa, świetnie rozwija sie współpraca z asystentką Robin. Przy natłoku spraw, które prowadzi, trafia mu się klientka, która już na pierwszy rzut oka nie przyniesie detektywowi wysokiego honorarium. Cormoran przyjmuje jednak tę sprawę, bo coś go zaintryguje w lekko dziwacznej klientce. Zgłasza się ona z prośbą o odnalezienie męża, który nie daje znaku życia już od tygodnia. Mąż jest pisarzem, niezbyt poczytnym, jego dość kontrowersyjne książki i grubiański styl bycia budzą niechęć znajomych. Mężem też nie jest zbyt dobrym, więc nikt specjalnie nie rozpacza z powodu jego zaginięcia. No, ale wypadałoby chłopa odnaleźć... . Zwłaszcza, że w obieg poszedł maszynopis jego najnowszej, nie wydanej jeszcze książki. Bohaterami tej powieści są dziwne, nierealistyczne postaci. Mają symboliczne imiona i cechy, które wyraźnie pasują do znajomych pisarza. W tak dziwny, literacki sposób pisarz obnaża swoją żonę, kochankę, wydawcę i parę innych osób. Wyciąga na światło dzienne ich tajemnice, przywary, kompleksy. Maszynopis wywołuje skandal w środowisku wydawniczym. Każdy, kogo opisano w książce, chciałby dorwać drania i rozprawić się z nim za insynuacje zawarte w książce.  Więcej pisać nie będę, by nie ujawniać treści. Powiem tylko, że akcja rozkręca się dosyć wolno, trzeba więc trochę cierpliwości, by dać się wciągnąć w tę kryminalną zagadkę.
"Jedwabnik" jest klasycznym kryminałem - jest morderstwo, krąg podejrzanych, wiele wątków, które zwodzą czytelnika, a na końcu rozwiązanie, na które nagle wpada genialny detektyw.
W kryminałach najczęściej denerwują mnie zakończenia. Czuję się rozczarowana, mam niedosyt, że tyle było wątków niewyjaśnionych, tyle gmatwania, a tu nagle -deus ex machina- i jest morderca. Brakuje mi sensownych motywów, które uzasadniałyby wyrafinowane zbrodnie (bo pisarze ostatnio prześcigaja się w pomysłach).
Niestety, są też dłużyzny, np inne sprawy, które Cormoran prowadzi w tle. Są opisywane na tyle zdawkowo i bezbarwnie, że nie budzą zainteresowania. Przyznaję, że pomijałam te fragmenty.
Wątek obyczajowy, czyli relacje Cormorana z asystentką, nieporozumienia z jej narzeczonym, jest trochę wtórny wobec "Wołania kukułki", ale wciągający, bo ciągle trzyma w niepewności - czy między detektywem a jego asystentką wybuchnie płomienny romans czy nie.
 Cały tydzień przeleżałam chora, zakatarzona, z gorączką. Jak wiadomo, nie ma się w takiej sytuacji ochoty na poważną literaturę, bo głowa ciężko pracuje.
 "Jedwabnik" okazał się świetną książką na ten czas. Lekko, przyjemnie, stopień skomplikowania fabuły odpowiedni dla mojej zablokowanej katarem głowy. Szału nie ma, ale czekam na dalsze losy Cormorana Strike'a. Myślę, że byłby to dobry scenariusz na serial - nie film, bo teraz większość ogląda seriale:)




czwartek, 8 stycznia 2015

"Niebieskie ptaki PRL-u " Wojciecha Kałużyńskiego

to historie postaci ze świata artystycznego, którzy już za życia byli legendą. Często sami dbali o to, by tę legendę kreować, przybierając pozy, wkładając maski, wywołując skandale. Przewinęli się jak barwne, niebieskie ptaki, które  czasem nie musiały nic robić, żyły z tego, że innym uatrakcyjniały życie.
Poznajemy świat dawnej Kameralnej, SPATiF-u i innych lokali, w których artyści przesiadywali, pili, dyskutowali, wywoływali burdy i skandale. Tworzyli barwny świat, który był przeciwwagą i antidotum na szarzyznę PRL-u.
Chyba nie trzeba było mieć wielkiego talentu (może tylko odwagę), by wybić się z socrealistycznego nurtu. Wielu z nich było buntownikami i outsiderami w polskich warunkach, za granicą ginęli w tłumie, opadały ich kolorowe pióra.
Próbuję sobie wyobrazić w dzisiejszych czasach takich ludzi, sytuacje. I mam wrażenie, że obecnie już nie tak łatwo byłoby zdobywać popularność w ten sposób. Wiele sytuacji chyba teraz kończyłaby się w sądzie. Niesmak wywołują we mnie anegdoty na temat urżniętego Himilsbacha, ubliżającego ludziom w lokalu, czy Hłaski bijącego kobiety kwiatkiem po twarzach, wyzywającego od kurew.
Oglądałam kiedyś wspomnienia J. Urbana ze spotkań w Kameralnej i zastanawiałam się co go tak bawi. Dla mnie wiekszość tych anegdotek jest żenująca. Można do tego oczywiście dorobić ideologię, że chodziło o wyśmianie kołtunerii i drobnomieszczańskich manier [?].
Chociaż, przyznaję, że w czasach licealnych Marek Hłasko, podobnie jak Stachura byli moimi idolami, mieli duży wpływ na kształtowanie moich gustów literackich i na spostrzeganie świata. Ale wtedy książki Hłaski były prawie niedostępne, zamykane w gablotce na kluczyk w osiedlowej bibliotece i wypożyczane na specjalny rewers. Może to właśnie ta aura tajemniczości, buntu, niedostępności, nadawała smaczek tej literaturze. Muszę to sprawdzić, wrócić do starych lektur. Czy po latach odnajdę w sobie tamten zachwyt, ten klimat...?
Nie oznacza to, że w książce nie ma interesujących historii, wręcz przeciwnie - mnóstwo jest zabawnych, ciekawych anegdot. Wyłaniają się postaci inteligentne, błyskotliwe, o niekonwencjonalnym spojrzeniu na świat, na rzeczywistość PRL-u.
Ludzie, których talent został zniszczony, stłamszony, bo nie pasowali do ideologicznej linii, wg. której miało kształtować się socjalistyczne społeczeństwo.
Dużo miejsca poświęcone jest Janowi Himilsbachowi i Zdzisławowi Maklakiewiczowi - postaci jednocześnie genialnych  i tragicznych. Teksty Himilsbacha mogą czasem gorszyć, wywoływać obrzydzenie, ale tak naprawdę w wielu z nich kryje się drwina, dystans do siebie, do świata. Przytoczę jedną z wielu anegdotek, jakimi zasypuje nas Kałużyński. Otóż Himilsbach opowiada, że Steven Spielberg zapraponował mu rolę w filmie, pod warunkiem, że nauczy się j. angielskiego. Wszyscy dopytują się :" I jak Jasiu, nauczysz się?". Na co Jasiu odpowiada, krzywiąc się :" Nie. Jeszcze nie. Spielberg się rozmyśli, a ja z tym angielskim zostanę jak ten chuj."
Wiele osób w tzw. środowisku traktowało go jednak jak niewydarzonego aktorzynę i pijaka. Legenda, jaką wokół siebie stworzył obracała sie przeciwko niemu, skazywała go na życie na marginesie (z czego zdawał sobie sprawę).

Świetny jest rozdział o bikiniarzach, którzy szukali swojej drogi buntu, wolności. Niezgodę na narzucany przez państwo socrealistyczny styl wyrażali poprzez słuchanie zakazanej muzyki, ubieranie się w niekonwencjonalny sposób - cóż, tacy hipsterzy swoich czasów. Gromadzenie się młodzieży po domach, słuchanie imperialistycznej muzyki (jazz) i ...kolorowe skarpetki, wystarczało władzy, by ich tępić, piętnować, nazywać chuliganami i elementem aspołecznym. Czytając takie wspomnienia, doceniam 25 lat naszej wolności, przynajmniej pod względem zmian społecznych, jakie zaszły - bez wdawania się w szczegóły polityczne. Chociaż pojawia się też refleksja, że dobrobyt, wolność, rozleniwia ludzi, wyjaławia. Nie ma o co walczyć, przeciwko czemu się buntować. Może jednak się mylę... ,  teraz można przeciwstawiać się ogłupiającej pop-kulturze, konsumpcjonizmowi - czyli temu o czym kiedyś Polacy marzyli. Trochę to zabawne i przewrotne:).

W PRL-u bycie outsiderem kojarzono z manifestacją wolności o charakterze politycznym. Nawet gdy ktoś chciał sobie pożyć na uboczu, w ciszy, czy powłóczyć się  po świecie, to  i tak dopisywano mu legendę buntownika, sprzeciwiającego się systemowi politycznemu.
Inaczej było z Edwardem Stachurą, który już za życia stał się symbolem wolności, abnegacji otaczającego świata, jednocześnie zupełnie nie nawiązywał do polityki. Stał się guru dla wielu młodych ludzi, między innymi dlatego, że był autentyczny. Żył tak jak pisał, była to "poezja w drodze", włóczęgowska, wrażliwa, otwarta na ludzi, na to co niesie kolejny dzień. W swojej kurtce , dżinsach i z chlebakiem na ramieniu, stał się symbolem innego stylu życia, prostoty, wrażliwości, odnajdywania poetyckości w prostych czynnościach.
Wojciech Kałużyński ironizuje z pokolenia młodzieży, które dało się uwieść Stachurze, odbierając jego poezję powierzchownie, kierując sie głównie snobizmem, wykreowaną modą. Ech, poczułam sie lekko urażona tymi insynuacjami. Ja, z racji swojego wieku, poznałam twórczość Stachury dopiero w II poł. lat '80, kiedy "stachuromania" już mijała, zresztą wtedy nawet nie wiedziałam, że to było "modne". Nie wydaje mi się, bym odbierała jego poezję powierzchownie, raczej przeżywałam ją głęboko. Myślę, że kształtowała w znacznym stopniu moją osobowość. Ale przyznam, że dostałam pstryczka w nos, gdy przeczytałam, że dżinsy Stachury były zawsze markowe, a wino tylko francuskie. A ja, naiwna nastolatka marzyłam o uflajanych spodniach i prostym życiu jakie wiódł mój guru... .

Jednym z ważnych bohaterów książki jest alkohol, wokół którego obraca się prawie każdy rozdział. Wódka w PRL-u to był sposób na bycie "kimś", piło się kontestując szarą rzeczywistość, wódka była sposobem na autokreację. Jak mówił Stefan Kisielewski; pije się nie po to, by duszy było lżej, ale po to, by zmniejszyć wymagania.
Wielu outsiderów i "niebieskich ptaków" wykończyła wódka. Jan Wołek mówił, że wódka powinna stać w Sevres pod Paryżem , jako polski wzorzec kulturowy tamtych lat. Czytając tę książkę można faktycznie odnieść wrażenie, że artyści nie zajmowali się niczym innym, tylko piciem wódki po knajpach.

W korowodzie "niebieskich ptaków" nie mogło oczywiście zabraknąć, moim zdaniem najbarwniejszego, czyli Piotra Skrzyneckiego. Twórca i dobry duch Piwnicy pod Baranami. Był osią, wokół której obracali się artyści, światłem, które ich przyciągało. Wykreował własny styl, legendę, której w końcu stał się w pewnym sensie zakładnikiem. Wrósł w wizerunek Krakowa, jak ciekawostka, zabytek, nieodłącznie wpisany w pejzaż tego miasta.

Wiem, że jest modne obecnie wspominanie PRL-u, jedni z rozrzewnieniem i tęsknotą za młodością, inni z krytyczną oceną (na jaką niewątpliwie też zasługuje ten okres).
Publikacji, pod postacią wspomnień, na ten temat jest dosyć dużo. Szczerze mówiąc, już mnie znudziły, bo rzadko wynika z nich coś ciekawego, większość wspomnień to mierne autokreacje. Po książkę Wojciecha Kałużyńskiego warto jednak sięgnąć, bo napisana jest  barwnie i plastycznie, jest kopalnią ciekawostek i anegdot. Jak rzadko czytam takie książki, tak tę przeczytałam z dużą przyjemnością.

środa, 7 stycznia 2015

Papusza

(...) Ile głodów! Ile bied!     
Tyle smutków! Dróg niemało!
Tyle ostrych kamieni w stopy się wbijało!
Ileż koło uszu kul nam przeleciało!
Ile błot! Jakie deszcze!
Ile krwawych łez jeszcze!
Ile włosów z głów, z warkoczy
rwały nam gałęzie w nocy!

Ach, wielki Boże, któryś jest w niebie,
ratuj nam życie, błagamy Ciebie!
Tyleśmy przeszli bied i niedoli!
Czy nigdy spocząć los nie pozwoli?
Jak ptaki zimą, albo ryby,
kiedy je złowi wędka czyja,
tak strach nas dręczy, zły los zabija.
* * *
Niechaj wszyscy Cyganie
przybiegną tu blisko,
jak do lasu, gdzie wielkie ognisko
i gdzie w światłach słonecznych wszystko.
Niechaj na to moje śpiewanie
wszyscy zewsząd się zejdą Cyganie,
żeby słów mych wysłuchać,
odpowiedzieć na nie.
(...) fragment wiersza "Krwawe łzy"

Tak się złożyło, że film obejrzałam dopiero teraz, więc patrzyłam na niego przez pryzmat śmierci Krzysztofa Krauze. Skłoniło mnie to do podwójnej refleksji - bo nad losem cygańskiej poetki i nad postacią reżysera. Myślę, że musiał to być człowiek o dużej wrażliwości społecznej. Pochylał się w swoich filmach nad losem ludzi skrzywdzonych, wyrzuconych z głównego nurtu życia społecznego. Z uwagą słuchałam jego wypowiedzi publicznych na temat swojej choroby, czy na tematy tzw. ogólne, gdy np. był gościem w "Drugim śniadaniu mistrzów" u Marcina Mellera. Trzymałam kciuki za to by pokonał chorobę, chociaż na oko widać było, że rak go wyniszcza.
Film "Papusza" to taki trochę nagrobek, jaki mógł wystawić sam sobie reżyser. Pomnik zrobiony przez wrażliwego artystę o innym artyście.
"Papusza" nie jest filmem biograficznym w sensie dosłownym, nie dowiemy się o szczegółach życia cygańskiej poetki. Jest to artystycznie piękny obraz kultury, która była niedoceniana, poniżana, wypychana poza nawias społeczeństwa. Zresztą, Cyganie sami też poza tym nawiasem się ustawiali, broniąc swojej odrębności i swojego (nazwijmy to -kontrowersyjnym) stylu życia.
Ofiarą takiej postawy, zamknięcia się w swoich tradycjach, wierzeniach, była Papusza. Jej talent stał się jednocześnie przekleństwem.
 Szokować może nienawiść, jaką okazali jej najbliżsi, zarzucając, że zdradziła cygańskie tradycje. W filmie tylko zaznaczone jest jak ją odrzucono ze społeczności. Ale w rzeczywistości wiemy, że była bita, poniżana, do tego stopnia, że rozchorowała się psychicznie i bodaj trzykrotnie leczyła się w szpitalu psychiatrycznym.
Trudno zrozumieć, dlaczego jej rodzina poczuła się tak zagrożona. Czy fakt, że była kobietą ma tu znaczenie. Rodzina Wajsów była muzykami, być może byli zazdrośni o to, że kobieta może być też artystką, dodatkowo lepiej od nich wykształconą. Mogli to odczuwać jako zamach na ich dumę i tradycyjny patriarchat.
Poruszający jest też wątek Jerzego Ficowskiego, jego dylemat - czy dobrze zrobił, pisząc książkę o kulturze cygańskiej, drukując wiersze Papuszy. Wydawało mu się, że dokonał czegoś ważnego, pokazując to światu, ale ceną było zniszczenie czyjegoś życia. Publikacja wierszy, książka Ficowskiego, stały się podstawą jego kariery a nie poetki. Czy Papusza została zmanipulowana przez niego i wykorzystana...?
Sama Papusza mówiła, że byłaby szczęśliwa, gdyby nie uczyła się czytać. Nawet ta odrobina wykształcenia, jakiego liznęła, postawiła ja pomiędzy dwoma światami. Do obu nie mogła przynależeć w pełni. Cyganie ja odrzucili, a inne środowiska chyba nie do końca chciałyby ją przyjąć, widząc w niej, być może, tylko "ciekawe zjawisko". Zresztą ona sama chyba nie chciała i nie umiała podjąć takiej decyzji.
Jak domyślam się, Ficowski proponował jej przeprowadzkę i pomoc materialną, ale ona nie chciała z tego skorzystać, porzucać swojego świata. Dramat jej polegał na tym, że ten świat, który kochała i opisywała w swoich wierszach odrzucił ją.
Po obejrzeniu filmu miałam niedosyt historii samej Papuszy. Niby film jest o niej, ale widz dostrzega, że nie jest ona główną bohaterką. Trochę szkoda, bo Jowita Budnik była tak przejmująca, że chciałabym jej więcej na ekranie.
Wśród krytyków filmu pojawiają się właśnie zarzuty do scenariusza. Jeżeli widz nie doczyta sobie sam historii Bronisławy Wajs, to z filmu nie wyniesie pełnego obrazu biografii. Widać, że autorom nie zależało na epatowaniu widza dramatyzmem, wciskającym w fotel. Ten film odbiera się raczej zmysłami, obrazami. Mnie ta narracja spodobała się , ale rozumiem zarzuty innych.
Na uwagę zasługuje postać męża- Dionizego Wajsa. ( w tej roli Zbigniew Waleryś). Był od Papuszy dużo starszy, właściwie zmusił ją do małżeństwa. Był wobec niej brutalny, zdradzał ją, pił. Ale jest w filmie kilka scen, które łagodzą ten wizerunek, sugerują, że tak naprawdę kochał Papuszę. Mimo, że nawet przed śmiercią wypominał żonie "występki", to jednak został z nią do końca, decydując się na banicję ze społeczności cygańskiej, bronił Papuszy przed atakami, starał się, by przybrany syn szanował matkę, mimo tego, że była poniżana przez innych, schorowana psychicznie.
Cyganie kojarzą mi się z kolorami, a tu... czarno-biały film. Ciekawy zabieg, podkreślający prostotę, zgrzebność i taką nienachalność życia i poezji Papuszy.
Piękne zdjęcia, tabory jadące przez las, ogniska rozpalane gdzieś na polanie. W tych zdjęciach i muzyce Pawluśkiewicza jest coś co porusza we mnie jakąś nostalgiczną strunę. Przypomina mi dzieciństwo, gdy ojciec zabrał mnie w miejsce, w którym Cyganie rozbili się z taborem. Pamiętam tę atmosferę tajemniczości, gdy obserwowaliśmy na wzgórzu wozy cygańskie. Był to rok '75 czy '76, więc tabory były już od dawna zakazane, a mimo to w  Łodzi stanęły wozy...

Na koniec warto wspomnieć o reakcji polskich Cyganów na ten film. czytałam wypowiedzi Don Vasyla, w których odnosi sie bardzo krytycznie do ekranizacji. Zarzuca, że państwo Krauze nie konsultowali sie z królem Cyganów. przez co stworzyli fałszywy obraz tej historii. Jego zdaniem, Papusza za życia wykorzystana była przez Jerzego Ficowskiego, a teraz przez Krauzów. Ma pretensje, że nie zostali zaproszeni do filmu prawdziwi, cyganscy muzycy. No cóż..., zawsze muszą być niesnaski, zazdrość i obrzucanie się błotem. Nie wiem kto ma rację, staram się odnięść do filmu takiego jaki jest.

... i jeszcze kilka kilka pięknych zdjęć z filmu