poniedziałek, 31 grudnia 2012

Sylwester 2012


To mój pierwszy Sylwester na blogu.
Dziękuję wszystkim , którzy mnie odwiedzili.

Nadchodzący Nowy Rok to  okres radości, ale również refleksji nad tym, co minęło i nad tym, co nas czeka. Tak więc dużo optymizmu i wiary w pogodne jutro 
                               
                                                                                        caffe-lena

niedziela, 30 grudnia 2012

Atlas chmur reż. T.Tykwer, A. Wachowski, L. Wachowski

Film jest oparty na książce Davida Mitchella, której niestety nie przeczytałam , ale teraz wiem , że muszę szybko to nadrobić. Oglądanie tego filmu wymaga dużego skupienia uwagi, zwłaszcza na początku. Przedstawia historie ludzi , rozgrywające się w różnych epokach i miejscach. Mamy XIX -wieczne wspomnienia i futurystyczne wizje zmutowanych genetycznie istot z XXII w. Sceny z poszczególnych wydarzeń przeplatają się , zmieniamy miejsce nawet co minutę . Początkowo miałam więc uczucie chaosu , gubienia się w wątkach.
 To co łączy wszystkie płaszczyzny to ci sami aktorzy. Czasem trudno ich rozpoznać, np. Hugh Grant- charakteryzacja mistrzowska, ale też styl gry aktorskiej o jaki nie podejrzewałabym tego aktora.
Ci sami aktorzy w różnych wcieleniach powodują wrażenie przenikania się wydarzeń, czasów, osób. Jakby czas nie płynął liniowo, do czego jesteśmy przyzwyczajeni . Połączenia scen nie są przypadkowe. Zachowania , związki , myśli, które widzimy w jednej przestrzeni , przenikają i wpływają na pozostałe wydarzenia. Życie jednostki nie jest ani początkiem ani końcem ciągu przyczynowo-skutkowego . ( przypomina mi to symbol kosmicznego węża , o którym pisałam w poprzednim poście). Jeden z bohaterów tak to ujmuje, że jesteśmy połączeni z przeszłością i teraźniejszością innych ludzi, nasze ścieżki są połączone ze ścieżkami innych ludzi. A każdym naszym czynem tworzymy przyszłość , bo konsekwencje naszych słów, myśli i działania są nieśmiertelne. Może to być nawiązanie do reinkarnacji, może do istnienia jednocześnie w wielu wymiarach czasoprzestrzennych. Myślę , że ten film daje możliwość wielu interpretacji , każdy widz może się do niego odnieść przez pryzmat własnych przekonań światopoglądowych , wiary.
Czytałam też opinie , że to " filozofia z dupy, na poziomie P. Coelho. "
Ja aż tak krytyczna nie byłabym, chociaż mam wątpliwości czy  forma obrazu nie przerosła jego treści. Może w książce jest więcej filozofii i przemyśleń  , co podnosi wartość intelektualną dzieła - tak wnioskuję po recenzjach  . Trzeba przyznać też rację krytykom filmu , że nie jest to nowa myśl filozoficzna , czy zaskakująca koncepcja bytu. Twórcy filmu postawili na przekaz za pomocą scenografii, efektów komputerowych, charakteryzacji . Efekt osiągnęli wspaniały , momentami aż przytłacza od nadmiaru wrażeń ! Jeżeli komuś nie odpowiada przesłanie filmu , to warto go obejrzeć chociażby z powodu tych walorów X Muzy.  Myślę, że przełożenie tak "pokręconej" fabuły książki na ekran musiało być niełatwym wyzwaniem. Trochę zabrakło mi wyraźniejszych powiązań między wątkami , dlatego na początku nie mogłam złapać sensu. W końcu zrozumiałam , że właśnie to może być sensem samym w sobie , że nie ma w życiu prostych związków przyczynowo-skutkowych , albo że nie potrafimy ich wprost spostrzec i nazwać.

Dobrą zabawę można mieć z odgadywania , który aktor kryje się pod daną charakteryzacją. Czytałam wypowiedź , że ktoś Hugh Granta widział tylko raz :)
 To prawda , że świetnie maskuje się.Kreacje Toma Hanksa też mnie zaskakiwały. Przez cały film miałam wątpliwości kogo w danej roli oglądam . Dobrze , że na koniec podana jest ściągawka z obsadą:)

Zamieszczam zwiastun , żeby zachęcić do obejrzenia filmu.









sobota, 29 grudnia 2012

Grimpow .Sekret ośmiu mędrców , Rafael Abalos

Historia  Templariuszy, legendy związane z zakonem  i tajemnica unosząca się nad skarbem przywiezionym z Jerozolimy, to temat , wydawałoby się , nadal nośny. Z zaciekawieniem sięgnęłam po tę książkę, zwłaszcza , że recenzja na okładce sugeruje , że to " drugie Imię róży". Po przeczytaniu Grimpow... przekonałam się , że Imię róży jest tylko jedno.
Akcja powieści Grimpow...toczy się w 1313 r., czyli w czasie likwidacji zakonu Templariuszy przez Filipa IV Pięknego.
Zaczyna się dość ciekawie i tajemniczo. Otóż jest zima , góry , w pobliżu opactwa dwóch włóczęgów znajduje zwłoki mężczyzny, który ma przy sobie kilka dziwnych przedmiotów , w tym kamień o tajemniczych właściwościach. Na młodego chłopca - Grimpowa, kamień zaczyna w dziwny sposób oddziałowywać. Otwiera jego umysł na wiedzę , jakiej do tej pory nie posiadał, rozumie obce języki, widzi przeszłość. Czuje , że kamień jest jego przeznaczeniem , popycha go do wyjaśnienia tajemnicy. Łatwo się domyślić , że kamień ten to lapis philosophorum , jeden z legendarnych skarbów , zdobytych w Jerozolimie przez Templariuszy .
W powieści poruszone są dwa aspekty kamienia filozoficznego. Zewnętrzny, dotyczący transmutacji metali w złoto , oraz wewnętrzny- mówiący o transformacji duchowej. Złoto ma wówczas charakter symboliczny , oznacza wewnętrzną przemianę , oświecenie i nieśmiertelność.
Grimpow przez kilka miesięcy studiuje w opactwie tajemne księgi, uczy się podstaw alchemii.Jednym słowem, jest przygotowywany przez "wtajemniczone " osoby do wypełnienia misji . To jest , moim zdaniem , najciekawsza część powieści, bo rozbudza nadzieje w czytelniku , że dalej może być jeszcze bardziej tajemniczo. Liczyłam na to , że autor książki odkryje przede mną coś , czego jeszcze nie wiem o rzekomym skarbie Templariuszy. Właściwie w powieści jest wszystko co trzeba - tajemnicze średniowiecze, opactwo na pustkowiu, groza , zamki kryjące zagadki, pułapki. Niestety, fabuła jest przedstawiona banalnie , dialogi są naiwne , postaci płaskie, a rozwiązywanie trudności przez bohaterów- do bólu przewidywalne.
Zakończenie jest przypieczętowaniem tego , co w książce najsłabsze. Po wielu trudach Grimpow odkrywa znaczenie kamienia filozoficznego. Liczyłam na coś bardziej spektakularnego , a tu okazuje się , że kręcimy się w kółko i nic nowego autor nie potrafił już wymyślić.
Moja refleksja po przeczytaniu Grimpow...jest taka , że temat Templariuszy został już w literaturze wyeksploatowany . Jest mnóstwo powieści, które obracają w kółko legendę o skarbie , Świętym Graalu, Arce Przymierza  i potomstwie Jezusa .
 Trudno stworzyć ciekawą powieść , skoro nowych faktów przecież nie przybywa :)
Zabierając się za Grimpow. Sekret ośmiu mędrców miałam ( naiwnie) nadzieję, że powieść poruszy moją wyobraźnię w nowym kierunku. Niestety, pomimo kilku ciekawostek , książka jest  dość banalna.
A  może jestem zbyt krytyczna? Może nie jestem właściwym adresatem? 
Myślę , że może to być ciekawa powieść przygodowa dla młodzieży .
XV - wieczne wyobrażenie Uroborosa
źródło: wikipedia

Ale... żeby nie mówić o samych negatywach - ciekawy jest symbol , przedstawiony na okładce i pojawiający się w fabule. Jest to Uroboros- wąż , trzymający  pysku własny ogon. Ciągle go pożera i jednocześnie odradza się . Symbolizuje doskonałość kosmosu , ciągłość życia we wszechświecie, wieczną destrukcję i odradzanie się. Wąż pokazuje , że koniec rzeczy jest jednocześnie jej początkiem. Był też symbolem alchemii, kamieniem filozoficznym. Nawiązanie do  Uroborosa pojawiało się już w literaturze, choćby u Dana Browna. W Grimpow...jest on ciekawie wpleciony w fabułę.











piątek, 28 grudnia 2012

Boże Narodzenie w Górach Świętokrzyskich


św. Katarzyna - rzeźba stoi obok klasztoru
domek , w którym mieszkaliśmy
Już po raz drugi Święta spędziłam z rodziną w górach, dokładnie w Świętej Katarzynie, u stóp Łysicy. Wynajęliśmy domek, wyposażony tak dobrze , że mogłam bez problemu przygotować  wigilijną kolację.Dla ludzi z dużego miasta Święta w małej wsi to niezapomniane przeżycie. Bez zgiełku, reklam i pośpiechu.
Do szczęścia brakowało nam trochę więcej śniegu i zdrowia , bo mąż był mocno przeziębiony.

W Wigilie było mglisto, co odbiło się na jakości zdjęć.

Pierwszy klasztor oo. Bernardynów  ku czci Trójcy Świętej i św. Katarzyny powstał na tym miejscu w XV w. Legendarną figurkę świętej miał na te tereny sprowadzić z Ziemi Świętej rycerz Władysława Jagiełły. Siostry Bernardynki sprowadziły się tu w 1815 r.
klasztor ss. Bernardynek w Świętej Katarzynie
wnętrze klasztoru ss. Bernardynek
piękno przydrożnych kapliczek




 A oto wejście do Świętokrzyskiego Parku Narodowego                                 

i szlak na Łysicę

kapliczka św. Franciszka - przy szlaku na Łysicę
źródełko św. Franciszka - obok kapliczki , powstało z łez wylanych w wyniku nieszczęśliwej miłości
źródełko i moja córka - mgła dodawała magii temu miejscu
ruiny XIV- wiecznego zamku w pobliskim Bodzentynie

otoczenie ruin zamku- zrobiłam fotkę , bo też wyglądały
jak ...zabytek
Święty Krzyż - klasztor oo. Oblatów na Łysej Górze - widok od strony Drogi Królewskiej
Święty Krzyż - widok od strony głównego wejścia

stajenka na Świętym Krzyżu

ołtarz główny na Świętym Krzyżu

Relikwia Świętego Krzyża- podarowana przez Emeryka, syna św. Stefana Benedyktynom , którzy wówczas zajmowali klasztor na Łysej Górze.




Freski w krużgankach klasztoru .






XVII - wieczne  drewniane drzwi do kaplicy Oleśnickich, w której przechowywana jest relikwia - fragment drzewa z krzyża Chrystusa

Schodząc drogą od klasztoru w stronę parkingu , trzeba koniecznie zajrzeć na punkt widokowy. Latem można tam podziwiać gołoborza, zimą wszystko jest zasypane śniegiem. Po drodze mija się wał kultowy - miejsce pogańskiego kultu bogów
Łada, Boda i Leli.

Widok na gołoborza obsypane śniegiem , w dole panorama wsi świętokrzyskich.




Góry Świętokrzyskie to świetny rejon Polski dla miłośników ruin zamków, tropicieli średniowiecznych legend i historii z czarownicami w tle.








piątek, 21 grudnia 2012

21 grudnia 2012 czyli każdy ma swój koniec świata

Podobno Koniec Świata to święto ruchome. Szkoda , że nie jest to dzień wolny od pracy. W tym roku wypada w piątek, więc moglibyśmy zrobić sobie długi weekend:)

Beata Pawlikowska uważa, że koniec świata to choroba emocji, która zawładnęła duszami i umysłami ludzi ,mieszkańców tzw. świata zachodniego.
Człowiek zerwał kontakt ze Źródłem , z którego wszyscy pochodzimy , czyli z Bogiem , Naturą , czy jak Je nazwiemy.
Skutkiem tego jest utrata poczucia bezpieczeństwa i sensu naszej egzystencji.
 Taki świat, naznaczony cierpieniem ,musi się skończyć. Czy wystarczą jednak nasze chęci, próby wewnętrznej przemiany? 
A może koniec świata nie zależy od nas - ludzi, nawet w najmniejszym stopniu . Może, jak twierdzili  m.in.Sumerowie , jesteśmy eksperymentem genetycznym, prowadzonym przez Obcych. Tak jak niszczyli poprzednie , nieudane próby tworzenia, tak może teraz postanowili zniszczyć nas. Trzeba przyznać , że człowiek  w obecnej postaci doskonały nie jest, więc wymaga poprawek.
Pozostaje nam mieć nadzieję, że 21 grudnia 2012 roku przeminie jak każdy inny dzień , a opowieści o końcu świata będziemy mogli potraktować tak jak na obrazku obok.

Jedno jest pewne - każdy z nas będzie miał kiedyś swój osobisty koniec świata.
Powtarzając za Miłoszem- innego końca świata nie będzie...


Koniec świata

W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny 

I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.


wtorek, 18 grudnia 2012

Świąteczny przebój Trójki

Artur Andrus i Dorota Miśkiewicz na świątecznej płycie radiowej Trójki .
Jazzowy prezent dla Dzieciątka , które ma dość folku...
Muzycy z najwyższej półki, cel nagrania płyty - chwalebny.
W rytm tej nowej "pastorałki" zamierzam spędzić Boże Narodzenie w Górach Świętokrzyskich.



sobota, 8 grudnia 2012

"Młyn i krzyż" , czyli droga krzyżowa wg. Lecha Majewskiego


Pieter Bruegel, podobnie jak Hieronim Bosch, to malarze , których obrazy robią na mnie duże wrażenie.
Dlatego z wielkim zapałem zasiadłam do filmu "Młyn i krzyż" w reż. Lecha Majewskiego.
Scenariusz filmu jest oparty na eseju amerykańskiego historyka sztuki Michaela Gibsona.Jest to forma animacji znanego obrazu Pietera Bruegla " Droga Krzyżowa".
Reżyser pochyla się z lupą nad postaciami i wydarzeniami przedstawionymi na obrazie , dokładając do nich  narrację.
Ogólnym tematem jest  życie we Flandrii roku 1563, będącej pod panowaniem hiszpańskim.Bruegel (Rutger Hauer) planuje namalować obraz. Przygląda się mieszkańcom, robi szkice , tłumaczy rozmieszczenie planu i symbolikę postaci.
Widzimy zwykłe, codzienne życie wieśniaków, ich biedę, prześladowanie heretyków, okrutne egzekucje. Dowiadujemy się (niestety) do czego służyło koło , widoczne z prawej strony obrazu Bruegla.

W filmie nie ma fabuły, jest to raczej kalejdoskop scen ,przesuwających się przed oczami widza.
Od początku przykuwa uwagę cisza panująca w filmie. Dialogi ograniczone są do niezbędnego minimum, są tylko formą komentarza do tego co widz ogląda. Najważniejsze są zdjęcia, które tworzą magię tego filmu.
Czułam się jak Alicja przechodząca na drugą stronę lustra. Z tą różnicą , że lustrem jest płótno obrazu. Nie miałam poczucia , że oglądam film , tylko ,że wchodzę w magicznie ożywiony świat wg. Bruegla. Sceny, dopracowane z wielką dbałością o szczegóły ,zapierały mi dech w piersiach. Nie chcę , żeby wyglądało to na egzaltację , na prawdę oglądałam ten film na wstrzymanym oddechu.
Aktorzy są postaciami jakby namalowanymi ręką mistrza. Charlotte Rampling grająca rolę Matki Boskiej nie jest zwykłą odtwórczynią roli , jaką znamy z filmów pokazywanych w TV w okresie świątecznym. Ona po prosty  j e s t  Pietą, cierpiącą , skupioną na tajemnicy, której jest świadkiem.

Twórcom filmu udało się pokazać artyzm mistrza Bruegla, który słynął z malowania pejzaży.Krajobrazy sprawiają wrażenie namalowanych. Wiernie oddane są kolory, światło, klimat obrazów. Czasami ma się wrażenie , że widać pociągnięcia pędzla.Wykorzystanie współczesnej techniki w połączeniu z miłością do sztuki dało wspaniały efekt.
 Lech Majewski  o procesie tworzenia tego filmu tak powiedział:  
"Wykonana praca może być porównana do tkania ogromnego cyfrowego gobelinu zbudowanego z wielowarstwowych perspektyw, zjawisk atmosferycznych i ludzi".


Czytałam krytyczne opinie na temat  filmu "Młyn i krzyż". Stawiane są zarzuty , że banalna fabuła, , że nic odkrywczego,  że wydumane - dla pseudointelektualistów
( cokolwiek to znaczy) .
Recenzenci( np . na Filmweb) , obok krytyki filmu, obrażają dodatkowo widzów, którzy mają odmienne zdanie.
Zapominają chyba po co jest sztuka , dlaczego jedni ludzie coś tworzą , a inni to oglądają?
Moim zdaniem sztuka ma  wywołać określone emocje,ma poruszyć w odbiorcy schowaną gdzieś głęboko strunę. Jest to sprawa subiektywna , a nawet  czasami intymna. Emocje nie podlegają normom, ramom. Każdy człowiek rezonuje na inny rodzaj sztuki, bo każdemu coś  innego w duszy gra.
Film Lecha Majewskiego "Młyn i krzyż"jest właśnie obrazem oddziałowującym na emocje. Nie ma po co kombinować nad nim- czy dobry , czy banalny. Należy go chłonąć zmysłami , przeżywać.
W mojej duszy własnie taka sztuka gra...

sobota, 1 grudnia 2012

Daniel Passent " Passa"

Ostatnio popularne jest pisanie wspomnień. Wiele znanych osób chętnie opisuje swoją ,bogatą w ciekawe wydarzenia ,przeszłość,chwaląc się "kto z kim i kiedy".Czytając takie książki zawsze zastanawiam się jaką one mają wartość merytoryczną?Wspomnienia , pisane po latach , zniekształcone są przez ubytki w pamięci , upływ czasu, który często powoduje idealizację przeszłości.Można wykreować swoją osobę zgodnie z potrzebami. Nie koniecznie musi to być  za pomocą kłamstwa , ale choćby odpowiedniego rozkładania akcentów.
Mimo tych zastrzeżeń często daję się skusić na przeczytanie tego typu wspomnień, mając nadzieję , że dowiem się czegoś nowego i ciekawego.
Tym razem w ręce wpadła mi Passa Daniela Passenta.
Już sam tytuł zwraca uwagę - jest to ciekawe połączenie nazwiska znanego felietonisty z dobrą passą , jaka towarzyszyła mu w życiu.
Jako żydowskie dziecko ,przeżył wojnę , ukrywany przez polską rodzinę .Po wojnie opiekował się nim wujek. Był to ideowy komunista, wysoko postawiony w strukturze powojennej władzy. I tu pojawia się moja trudność w ustosunkowaniu się do osoby autora. Niemożliwe jest mówienie o życiorysach , karierach z okresu PRL-u , bez dotknięcia kontekstu politycznego. Daniel Passent próbuje odcinać się od polityki, często zaznacza , że nigdy go nie interesowała. Trudno w to uwierzyć. Był w układy polityczne uwikłany poprzez swoją rodzinę i pracę. Niewątpliwie ułatwiło mu to karierę zawodową, zagraniczne studia( o czym większa część społeczeństwa mogła tylko pomarzyć). Ale może nie ma w tym nic złego ? W końcu świat tak jest urządzony i nikt nie powiedział, że ma być sprawiedliwie.
Przez połowę książki autor chowa się za suchymi faktami , datami i nazwiskami.  A szkoda, bo bardziej interesowałyby mnie jego obserwacje, poglądy , refleksje na temat rzeczywistości w jakiej przyszło mu żyć i pracować. Przyznaję , że  czułam się znudzona i miałam ochotę nie czytać dalej, ale w drugiej połowie książki sytuacja trochę się poprawia. Pojawia się więcej osobistych przemyśleń, bardziej odważnego dzielenia się własnymi opiniami.Passent opowiada o kulisach swoich wywiadów ze sławnymi osobami , o swojej znajomości z Jerzym Kosińskim i o działalności kabaretowej.
Dużo miejsca zajmują wspomnienia o Agnieszce Osieckiej, osobie fascynującej a jednocześnie bardzo trudnej w codziennym życiu.Jest to chyba najbardziej intymna część książki i dla mnie najciekawsza.
Dość smutne , ale i prawdziwe,  wydały mi się refleksje Passenta nt. upadającej sztuki      pisania felietonów. Paradoksalnie , cenzura była sprzymierzeńcem dla tego gatunku, który jest trochę puszczaniem oka do czytelnika. Teraz można pisać wszystko wprost. Coraz mniej jest mrugania okiem, a coraz więcej wsadzania palca w oko.

Czy polecam tę książkę ? Nie wiem...Ja mam już przesyt wspomnień o karierach rodem z PRL-u.

Tobiasz W. Lipny Brukselska misja

Brukselska misja to III część przygód naukowca, historyka sztuki- Karola ...ski.Jest to opowiastka sensacyjna, napisana w tonie z  lekka żartobliwym.
Autor sam mówi o swoich książkach, że ma to być literatura "do pociągu"i niestety , taka jest.Szkoda , że Lipny nie ma większych aspiracji literackich. Nie można mu odmówić talentu pisarskiego i erudycji. Mam wrażenie , że autor idzie na łatwiznę, pisząc takie krótkie czytadełka.Gdyby trochę wysilił się , to mogłyby powstać ciekawe powieści sensacyjne,ubarwione wstawkami z dziedziny sztuki
 ( co bardzo lubię), przyprawione(żeby nie powiedzieć 'dopieprzone 'erotyką).
Brakuje mi w jego książkach pogłębienia  wizerunku postaci, rozbudowania wątków. Czyli ogólnie - przeszkadza mi skrótowość formy.Czytelnik angażuje się w poważnie zapowiadającą się sprawę, a tu zaraz koniec książki i uczucie niedosytu.