czwartek, 21 marca 2013

Andrzej Stasiuk "Grochów"


Proza Andrzeja Stasiuka zawsze mnie ciekawiła i poruszała. Sięgając po "Grochów" miałam pewne obawy. Nie byłam do końca przekonana czy mam ochotę czytać o śmierci; czy jestem wewnętrznie gotowa na zmierzenie się z tym tematem. Obawiałam się zbytniego epatowania problemem, wyciskania łez.
Okazało się, że moje lęki były nieuzasadnione. Stasiuk potrafi pisać o sprawach trudnych, brzydkich, niechętnie poruszanych w  taki sposób, że łączy szorstkość języka  z lirycznością, metaforą. Za to go cenię, że czytając jego prozę mam wrażenie obcowania z wrażliwym poetą.

Śmierć to strona ludzkiej egzystencji, którą chętnie wypieramy ze świadomości, chowamy głęboko w zakamarkach umysłu.
   Nasz świat stał się "wygładzony", wytłumaczony naukowo. Choroby i śmierć zostały  "odczłowieczone", sformalizowane. Przerzuciliśmy te problemy na odpowiednie instytucje, mając nadzieję, że to zmniejszy nasz lęk. Paradoksalnie, stało się inaczej - boimy się śmierci jeszcze bardziej.
   Najlepiej ilustruje to pierwsze opowiadanie pt. "Babka i duchy".
A. Stasiuk wspomina swoję babcię, dla której było czymś naturalnym obcowanie z duchami, zjawami. Opowiadała o tym kogo z nieżyjących ujrzała, jakby nie było w tym nic niezwykłego. Autor pięknie nazywa to jako "zwyczajność niezwyczajnych rzeczy". Było to coś naturalnego, że te dwa światy wzajemnie się przenikają. Metaforycznie nazywa to rozdartą tkaniną egzystencji, przez którą można zajrzeć do świata nieżyjących. Babka, poprzez swoje opowieści, " łatała" to rozdarcie, cerowała tę egzystencjalną tkaninę, jakby nie było w tym nic dziwnego. Robiła to w tak naturalny sposób, że nie było widać "śladów szycia"- czyli, że świat realny i pozaziemski zwyczajnie się ze soba łączą.
    Dawniej śmierć była czymś naturalnym. Nawet dzieci oswojone były z własnym nieuchronnym końcem, dzięki temu, że w domu uczestniczyły  w ceromonii przygotowań do pochówku.
Stasiuk ironizuje, że w obecnych czasach nawet niemożliwe byłoby zajmowanie się zmarłym w domu - no bo jak znosić trumnę z 8 piętra ? Po schodach - za ciężko, windą - postawić pionowo? Trochę niezręcznie pionizować nieboszczyka...

  Kolejne opowiadanie to wspomnienie o przyjacielu, poecie - Augustynie  Baranie z Izdebek.
Skłania do refleksji o tym, jak krucha jest nasza egzystencja, jak znienacka ktoś może "odłączyć nam prąd ", np. w postaci udaru.
Powrót do normalnego życia staje się czasem niemożliwy, a człowiek zmuszony jest walczyć  ze swoim chorym ciałem. Tak trudno  i niezręcznie jest rodzinie, bliskim, stać obok chorego.
Jest to  bolesne doświadczenie z jednej strony bliskości, z drugiej poczucia obcości.  Siedząc przy łóżku chorego - nie wiemy co mówić, jak pocieszać, czy prowadzić banalne rozmowy o codziennych sprawach. Najbardziej chciałoby się uciec  od szpitalnych zapachów, myśli o chorobie, o złych rokowaniach, których z grzeczności nie wypowiada się przy łóżku chorego.

  Ostatnie, tytułowe opowiadanie "Grochów" to retrospekcja, konfrontacja wspomnienień  z dzieciństwa z twardą rzeczywistością.
Jest to pożegnanie Stasiuka z przyjacielem, z którym łączy go wiele wspomnień. Wychowali się razem na biednym, robotniczym Grochowie. Wciśnięci przez wiatr historii pomiędzy Ruskich a Niemców, marzyli o wolności, dalekich podróżach. Rzeczywistość  była jednak prozaiczna. Podróże to schody pociągu, w smrodzie, ze starym namiotem i workiem na plecach. Codziennność to pobudka o 4.30 rano, żelazna brama fabryki, która pożera tłum robotników, idących z pochylonymi głowami - jak na śmierć.
Ta brama wywołuje u Stasiuka skojarzenia z ostatnią drogą przyjaciela - do pieca krematoryjnego. I makabryczne ( a może praktyczne )pytanie Stasiuka - czy komin ma filtr, żeby umarli nie przedostali się do atmosfery i nie osiedli na pobliskich budynkach?
Jest coś przerażającego w tym, że w dzieciństwie, młodości, patrząc na przyjaciół, nie przychodzi nam do głowy myśl, że za parę (naście) lat jedyne co będziemy mogli dla siebie zrobić to rzucić grudę ziemi na trumnę, czy odprowadzić do pieca.
Jak pisze autor, śmiertelni nie jesteśmy od początku życia, stajemy się tacy dopiero wraz z upływem lat.
  Stasiuk  potrafi w prosty a jednocześnie chwytający za gardło sposób pisać o aspektach rzadko poruszanych publicznie. Na przykład o tym, że brak mu grobu przyjaciela, namacalnych resztek jako dowodu, że żył.
Kości zakopane w ziemi dają żywym poczucie ciągłości życia, bo "myśl musi czegoś dotykać". Jest coś makabrycznego w tym, że człowiek może wylecieć przez komin z kwasoodpornej stali i nic po nim nie zostaje, oprócz wspomnień... .
      Opowiadanie "Grochów" to nie tylko temat śmierci. To także wspomnienie dawnej dzielnicy. Styl pisania Stasiuka jest tak plastyczny, sugestywny, że czytając miałam wrażenie, że przenoszę się w czasie. Wręcz czułam zadymiony bar, zapach grzanego piwa i starych drelichów. Czułam tę szarość i beznadzieję PRL. Widziałam tych robotników, przynoszących do domu pensję, z poczuciem przegranej, "uwięzienia we własnym życiu jak owady w bursztynie".
Ojcowie - zamienieni w "mięso", które pożera fabryka, bezradni, z brudem na spracowanych rękach, którego nie można zmyć.
Woń klatek schodowych, przesiąkniętych zapachem tanich obiadów i butów zostawionych przed drzwiami.
W tej rzeczywistości zanurzeni młodzi ludzie, którzy chcieli za wszelką cenę uciec, a jednocześnie mieli poczucie winy, że w ten sposób zdradzają swoich ojców.
   
    Opowiadanie "Suka"wyróżnia się tym, że choć dotyczy śmierci, to jednak nie człowieka, ale suki A. Stasiuka. Jest mi ono szczególnie bliskie, bo mam to doświadczenie świeżo w pamięci.
Człowiek umiera bardziej "elegancko". Robi specjalistyczne badania, łyka drogie leki, otoczenie pociesza go, że będzie lepiej.
Pies, jak pisze Stasiuk, zamienia się powoli w postrzępiony, śmierdzący dywanik. Nie widzi, nie słyszy, traci węch. Widać, jak stopniowo, z radosnego, mądrego psiaka zamienia się w kupkę sierści, z którą (pozornie) nie ma kontaktu.
I ta złość na ciągłe sprzatanie odchodów, i te rady - "uśpij, nie męcz siebie i psa".
Na koniec najgorsze - dylemat, czy człowiek może zakończyć to życie? Eufemistycznie mówi się "uśpić", ale to przecież znaczy "zabić"... .
Jestem wdzięczna autorowi, że poruszył też ten aspekt śmierci, bo w rozważaniach na ten temat rzadko wspomina się o zwierzętach.

Na koniec warto wspomnieć o ciekawych rysunkach Kamila Targosza, trochę w stylu Chagalla, które podkreślają klimat książki.

niedziela, 17 marca 2013

"Sugar Man" , reż. Malik Bendjelloul


Oscary filmowe już dawno rozdane, a ja dopiero teraz znalazłam czas, żeby obejrzeć "Sugar Man", czyli zwycięzcę w kategorii filmów dokumentalnych.
     Jest to historia Rodrigueza - muzyka, piosenkarza z Detroit. Pochodzi z biednej, robotniczej rodziny, przez wiele lat utrzymywał się z pracy fizycznej.
Pod koniec lat '60 próbował realizować się w muzyce. Sam komponował swoje utwory, grywał je w nocnych lokalach.Wydawało się, że los daje mu szansę, gdy został zauważony przez producentów branży muzycznej. Wydał dwie płyty w latach 1970 i 1971.Niestety , nie odniósł sukcesów na rynku. Właściwie nie wiadomo dlaczego jego płyty nie sprzedawały się, bo oceniano go bardzo dobrze. W USA nikt się nim nie interesował i wkrótce słuch po nim zaginął.
Chociaż, podobno Wojciech Mann przyznał, że w latach '70 kupił płytę nieznanego nikomu Rodrigueza - widać zawsze miał wyczucie muzyczne.
     Tymczasem płytę Rodrigueza przywiózł ktoś ze Stanów do RPA, do Kapsztadu.
Utwory zrobiły ogromne wrażenie na społeczeństwie kraju , w którym panował apartheid. Rodriguez stał się symbolem buntu wobec establishmentu. Jego teksty uświadomiły ludziom , że można zanegować istniejący porządek, uwolnić swój umysł od stereotypów i zacząć myśleć inaczej.
Rodriguez stał się w RPA popularniejszy niż Elvis Presley. Wytwórnie sprzedawały tysiące jego płyt. Sam muzyk był dla fanów osobą tajemniczą, mityczną.Nie wiadomo było gdzie mieszka , co robi. Powstała plotka , że zastrzelił się , bądź podpalił na scenie po nieudanym koncercie. Władze RPA wprowadziły cenzurę jego tekstów , które mówiły o buncie przeciw nierówności społecznej i biedzie. To wszystko kształtowało jego legendę i jeszcze bardziej podsycało fascynację  osobą Rodrigueza  i  jego twórczością.

Tymczasem Rodriguez , nieświadomy swojej szalonej popularności w RPA , wiódł trudne życie robotnika w Detroit. Olbrzymim zaskoczeniem dla niego było spotkanie z dziennikarzem z RPA. Po 30 latach dowiedział się , że jego muzyka żyje tam własnym życiem , a on sam jest legendą.

Sugar Man to film o tym ,jak ważne jest , by w życiu znaleźć się w odpowiednim czasie i miejscu. To opowieść o tym , jak o ludzkim losie decyduje przypadek.
Można brnąć przez życie w szarości i poczuciu beznadziei , nie podejrzewając , że za rogiem czeka nas inna rzeczywistość.
Historia Rodrigueza to jakby dwa  życia tego samego człowieka , różniące się od siebie , które rozgrywają się w światach równoległych.Opowieść trochę jak z bajki o Kopciuszku , wzruszająca, z pozytywnym przesłaniem.
Można oczywiście zastanawiać się , czy Rodriguez na prawdę był tak genialnym muzykiem? Czy może na jego popularność w RPA wpływ miała sytuacja polityczna i społeczna tego kraju ? W tekstach piosenek ludzie odnajdywali takie treści , jakie chcieli widzieć , by podsycać nastroje społeczne.
  Biorąc pod uwagę , że to film dokumentalny, to trochę zabrakło mi wyjaśnienia wątków finansowych. Co stało się z pieniędzmi z płyt, dlaczego nie dotarły one do Rodrigueza ? Reżyser pozostawia widza w sferze niedomówień.

Jakkolwiek by nie oceniać filmu pod względem technicznym , to na pewno przedstawia on ciekawą historię i daje widzom dawkę świetnej muzyki :)




źródło zdjęcia : stopklatka.pl

środa, 13 marca 2013

Tajemnica 13 apostoła - Michel Benoit

Początki chrześcijaństwa, religii , która zadecydowała o kulturze i kształcie Europy na następne setki lat, nie są do końca jasne. Niektórzy uważają , że prawda skrywana jest przez Kościół Katolicki, a jej ujawnienie doprowadziłoby do upadku Kościoła jako instytucji , podważyłoby wiarę ludzi w Jezusa jako Mesjasza.

Wiele emocji wzbudziły odkryte w  latach 1947-56     manuskrypty znad morza Martwego.Odkrycie dokumentów z pierwszych wieków naszej ery pobudza wyobraźnię, prowokuje do postawienia pytania - czy wszystko zostało opublikowane , czy cała treść tych manuskryptów została ujawniona tzw.  szerokim masom ? Być może manuskrypty kryją tajemnice , których jeszcze nie poznaliśmy , a które zrewolucjonizowałyby powszechną wiedzę o początkach chrześcijaństwa.
    Na bazie takich spekulacji powstało już wiele książek. Wszystkie czytałam z zainteresowaniem , bo każda wnosi coś nowego , ciekawego , do dalszych rozważań.
Łączy je jedno - podejrzenie o istnienie spisku , którego celem jest ukrycie prawdy o Jezusie. Żadna z tych książek oczywiście nie odpowie nam na pytanie o korzenie chrześcijaństwa i prawdopodobnie większość zawartych w nich hipotez to czysta fikcja.
Niemniej z dreszczykiem emocji zasiadam do kolejnej książki . Wątki kryminalne nie są dla mnie najważniejsze , choć przyznam , że wciągające. Tego typu książki czytam zawsze , mając google "pod ręka". Doczytuję informacje historyczne, sprawdzam co jest fantazją pisarza a co faktem.

Tym razem bohaterami są dwaj mnisi benedyktyńscy , z opactwa św. Marcina we Francji. Pasją ich życia jest poszukiwanie prawdy na temat początków chrześcijaństwa.
W swoich dociekaniach docierają do źródeł skrywanych w tajnych bibliotekach kościelnych. Czytelnik przenoszony jest do czasów życia Jezusa, ostatniej wieczerzy i ukrzyżowania. Odnajdujemy w zapiskach postać "ukochanego ucznia" Jezusa, rywalizującego z Piotrem. Dlaczego został skrzętnie usunięty z Nowego Testamentu...?  Sięgamy do problemu walki o przywództwo nad wyznawcami Jezusa,  rywalizacji między Piotrem a Jakubem , bratem Jezusa. Myślę , że nie zdradzę zbyt treści jeśli napiszę , że osią fabuły jest problem boskości Jezusa...
Powieść wypełniona jest siecią intryg watykańskich, zbrodni ,prawdziwych i fikcyjnych historii o Jezusie i Apostołach.
Książka napisana jest w taki sposób , że wciąga czytelnika od I rozdziału.
Pikanterii dodaje fakt ,że autor - Michel Benoit był mnichem benedyktyńskim przez 22 lata. Wystąpił z zakonu, bo nie mógł pogodzić się z doktryną katolicką. Zajął się pisaniem książek  o tematyce religioznawczej. Prowadził własne badania nad życiem Jezusa. Książka Tajemnica 13 apostoła ma być zapisem jego dociekań, przedstawionym w sposób zbeletryzowany.
  Autor nie pozostawia suchej nitki na hierarchach Kościoła Katolickiego. Wprowadza do fabuły organizacje i postaci , które nawiązują do prawdy. Na przykład  prefektem Kongregacji ds. Doktryny Wiary jest kard. Catzinger. Nie trzeba być znawcą tematu , że by wiedzieć kto jest pierwowzorem tej postaci.
    Na straży tajemnic stoi Stowarzyszenie św. Piusa V.  W powieści jest to grupa bezwzględna , posuwająca się do zbrodni , by wypełniać swoja misję .
Autor wplata w  fabułę wszystkie problemy , grzechy i słabości Kościoła Katolickiego, o których już od dłuższego czasu mówi się publicznie. Właściwie ta książka jest jednym wielkim  oskarżeniem Kościoła.
 Charakterystyczne  dla tego typu książek jest to, że mieszane są informacje prawdziwe z fikcją literacką , co ma na celu podsycanie ciekawości czytelnika i pobudzenie jego wyobraźni. Dlatego ,podczas lektury tej powieści , czytelnik musi sam zachować krytyczne spojrzenie, by z jednej strony nie ulec totalnej krytyce K.K., bądź też nie odrzucić tej pozycji ze zgorszeniem.

Ciekawym zabytkiem , do którego nawiązuje M. Benoit jest oratorium w
 Germigny-des-Pres , pochodzące z okresu karolińskiego.
Wieś , którą zamieszkuje ok. 400 mieszkańców, odwiedza rocznie ok. 100 tys. turystów. Przyciąga ich kaplica wybudowana w 806 r.
Prawdopodobnie to miejsce jest pierwowzorem kościoła , w którym bohaterowie książki odnajdują płytę z tajemniczym napisem.
mozaika z IX w. w apsydzie oratorium



























źródła zdjęć: Wikipedia

wtorek, 12 marca 2013

William Stanley Merwin


Fundacja im. Zbigniewa Herberta po raz pierwszy przyznała nagrodę za wybitne osiągnięcia artystyczne i intelektualne. Międzynarodowe jury ogłosiło 11 marca wyniki konkursu. Laureatem został amerykański poeta William Stanley Merwin.



Na rocznicę mojej śmierci

Co roku nie wiedząc o tym mijam ten dzień
Kiedy pożegnają mnie ostatnie ognie
I cisza odprawi
Niestrudzonego wędrowca(...).
Wtedy nie będę już czuł się
W życiu jak w cudzym ubraniu,
Zdziwiony ziemią
I miłością jednej kobiety
I bezwstydem ludzi,
Tak jak dziś,pisząc po trzech dniach deszczu
Słysząc jak śpiewa strzyżyk i ustaje ulewa,
Zmierzając nie wiem ku czemu.

tłum. Czesław Miłosz

sobota, 9 marca 2013

"Jak wyprostować koło" -

to zbiór felietonów Joanny Szczepkowskiej , pisanych do Wysokich Obcasów w latach 2000-2006.
Pełne dystansu , ironii ,refleksji. Autorka  potrafi w kilku zdaniach świetnie nakreślić swoje obserwacje na temat otaczającego ją świata. Wychwytuje ze zwykłych zdarzeń coś , co czyni je niepowtarzalnymi i przedstawia to w takiej formie , że skłania czytelnika do refleksji.
Przeszkadzała mi trochę  postawa oceniająca autorki, spoglądanie na innych z pozycji wyższościowej , a w przecież, jak się dokładniej przyjrzeć , każdy ma w sobie trochę słabości , śmieszności czy kołtuństwa.

Zaciekawiła mnie historia o dziewczynce , która uczęszczała na zajęcia plastyczne. Nie była z nich zadowolona , nie odpowiadała jej nauczycielka , która kazała dzieciom rysować naiwne kwiatki , dzbanuszki itp. Uważała , że do prawdziwej sztuki wchodzi sie "tylnymi drzwiami" , chciała szukać głębi a nie malować kwiatki.
 Młoda artystka chciała pokazać swoją niezależność, bojkotowała więc zajęcia na wszystkie możliwe sposoby, dawała odczuć nauczycielce , że nie podoba jej się traktowanie uczniów jak  dzieciaki, dla których sztuka to naiwne obrazki.
Na koniec roku wykonała pracę , którą miała nadzieję zaszokować nauczycielkę i sprowokować do ostrej reakcji. Chciała wyrazić swój bunt wobec utartych schematów , pokazać , że potrafi być nowatorska , nietuzinkowa.
I tu nastąpiło coś dziwnego.Jak pisze Szczepkowska , młoda artystka została  całkowicie upokorzona. Otóż nauczycielka przed całą grupa pochwaliła dziewczynę !
Okazało się , że cały bunt na nic! Młody człowiek chce iść pod prąd, wyłamać się z głównego nurtu , a tu spotyka się z pochwałą!Podejrzewam , że wykonując kontrowersyjną pracę , chciała wywołać oburzenie , dyskusję . Pochwała to jakby dyskwalifikacja jej jako buntowniczki , to tak jakby nauczycielka powiedziała : " wcale nie jesteś taka oryginalna".
To ciekawy problem granic wolności twórczej , niezależności 
- czy można być offowym i jednocześnie chwalonym? Czy jednak docenienie przez szeroką publikę sprawia , że z "off-u" trafia sie do "mainstreamu"?

W książce sporo jest feliotonów , których tematy wywołują refleksję , uśmiech...  . Polecam.



czwartek, 7 marca 2013

. . . dlatego warto być dobrym człowiekiem : )


Przekaz tak czytelny , że nie ma potrzeby dorabiać głębszej filozofii :)

Tajemnica świątyni...

Jerozolima to miejsce powstania trzech religii i jednocześnie miejsce święte dla każdej z nich. Prawo do tych ziem , do przedmiotów i miejsc kultu od setek lat rodzi konflikty i jest zarzewiem wojen.
Jest to część świata, w której symbole są ważniejsze niż ludzkie życie.
Każda religia ma swoje święte symbole, przedmioty , które mają dla wyznawców szczególną moc i pozwalają wierzyć w potęgę ich boga.
Takie święte przedmioty zawsze rozpalały niezdrowe żądze , próbowano je wykorzystać jako broń przeciwko innym. O tym jest książka Paula Sussmana Tajemnica świątyni.
Powieść nawiązuje do najnowszej historii , do nazistów, którzy w historii i archeologii szukali potwierdzenia  wyższości i dominacji narodu niemieckiego. W 1935 r. powstało stowarzyszenie Dziedzictwa Proroków - Ahnenerbe i oddział  SS- Sonderkommando Jankuhn- specjalizujące się w wywożeniu zabytków do Rzeszy, zagrabionych w innych krajach.

W Tajemnicy świątyni wątek kryminalny jest ciekawie wpleciony w religię i archeologię. Akcja zaczyna się w 70 r.n.e. w Jerozolimie, atakowanej przez Rzymian. Kapłan powierza wybranemu chłopcu zwój pergaminów i tajemnicę , czyniąc go odpowiedzialnym za przetrwanie religii.
wyobrażenie menory,przedstawione na Łuku
Tytusa
To tytułem wstępu. Później autor przenosi nas w XXI wiek. Morderstwa mieszają się z poszukiwaniem cennego dla Żydów  przedmiotu - menory. Była to święta lampa, określana jako światło stworzenia,w którym objawia się oblicze Pana. Wywieziona została do Rzymu po zburzenia Świątyni Salomona w 70 r.
Tłem akcji jest konflikt izraelsko - palestyński, wzajemna nienawiść , agresja.
Autor daje nam  nadzieję , że zwykli ludzie mogą wyjść ponad antagonizmy narodowe , zobaczyć w odwiecznym wrogu człowieka, nawet przyjaciela.
   Przywołane też zostają wątki z II wojny św., problem Holokaustu , niepomszczonych krzywd i niezabliźnionych ran.
Wszystko to razem powoduje , że czyta się Tajemnicę świątyni z dużym zaciekawieniem. Dużo ciekawostek historycznych, legend o skarbach odkrytych podczas wypraw krzyżowych. Dla miłośników takich klimatów - świetna książka.


poniedziałek, 4 marca 2013

Ruiny zamku w Drzewicy...

Z lewej strony ośmiokątna wieża - miejsce "próby powietrza".
czyli o tym jak w pracy można miło spędzić dzień.

Ostatnio dużo podróżuję po Polsce w celach służbowych. Dziś trasa zawiodła mnie do Drzewicy - miasteczka położonego na styku woj. łódzkiego i świętokrzyskiego. Nie spodziewałam się , że trafię do tak urokliwego miejsca , którego historia  sięga XIII w. i czasów Konrada Mazowieckiego.
Bardzo lubię takie miasteczka - niewielki rynek , otoczony zadbanymi kamienicami, rzeka Drzewiczka i ruiny gotyckiego zamku.
Nie miałam zbyt dużo czasu na zwiedzanie, ale zrobiłam kilka zdjęć zamku i zainteresowałam się jego historią.
Otóż zamek wybudowany został w XVI w. przez Macieja Drzewickiego , późniejszego arcybiskupa gnieźnieńskiego. Dzięki temu , że nie był od tamtych czasów przebudowywany, możemy dziś podziwiać jego pierwotny kształt i charakter.
Niestety , został zniszczony przez pożar w 1814 r. Podobno zamieszkujące go siostry benedyktynki zapomniały pogasić świece po nabożeństwie i prawdopodobnie to zaprószyło ogień. Zamek nigdy nie został już odbudowany. Ale muszę przyznać , że ruiny też wyglądają imponująco.
Z zamkiem wiąże się ponura historia. Jeszcze w XVII w. wykonywano tu tzw. "próby powietrza", mające na celu wykrycie konszachtów z diabłem. Zrzucano z wieży kobiety podejrzewane o współpracę z mocami nieczystymi , czyli np.stare żebraczki , cyganki .Przed strąceniem z wieży wkładano im w usta knebel , aby uniemożliwić im przyzywanie  na pomoc diabła. Wynik próby był właściwie oczywisty. Jeśli kobieta spadła na ziemię , to oznaczało , że była niewinna. Gdyby okazało się , że odleciała - to wiadomo - czarownica. Duchy tych nieszczęśnic podobnież snuły się po zamku , strasząc przechodniów swoimi jękami. Dlatego obok ośmiokątnej wieży- miejsca egzekucji, wybudowano kaplicę , co miałoby chronić ludzi przed zjawami i duszami potępieńców. Wydaje się jednak , że owe zjawy to mgły unoszące się z , wypełnionej wodą , fosy.

Miejsce wymarzone na przygodę pt. "wakacje z duchami" , można się wybrać na spływ kajakowy rzeką Drzewiczką . Stamtąd blisko już w Góry Świętokrzyskie.
Urocze miejsce...