czwartek, 21 marca 2013

Andrzej Stasiuk "Grochów"


Proza Andrzeja Stasiuka zawsze mnie ciekawiła i poruszała. Sięgając po "Grochów" miałam pewne obawy. Nie byłam do końca przekonana czy mam ochotę czytać o śmierci; czy jestem wewnętrznie gotowa na zmierzenie się z tym tematem. Obawiałam się zbytniego epatowania problemem, wyciskania łez.
Okazało się, że moje lęki były nieuzasadnione. Stasiuk potrafi pisać o sprawach trudnych, brzydkich, niechętnie poruszanych w  taki sposób, że łączy szorstkość języka  z lirycznością, metaforą. Za to go cenię, że czytając jego prozę mam wrażenie obcowania z wrażliwym poetą.

Śmierć to strona ludzkiej egzystencji, którą chętnie wypieramy ze świadomości, chowamy głęboko w zakamarkach umysłu.
   Nasz świat stał się "wygładzony", wytłumaczony naukowo. Choroby i śmierć zostały  "odczłowieczone", sformalizowane. Przerzuciliśmy te problemy na odpowiednie instytucje, mając nadzieję, że to zmniejszy nasz lęk. Paradoksalnie, stało się inaczej - boimy się śmierci jeszcze bardziej.
   Najlepiej ilustruje to pierwsze opowiadanie pt. "Babka i duchy".
A. Stasiuk wspomina swoję babcię, dla której było czymś naturalnym obcowanie z duchami, zjawami. Opowiadała o tym kogo z nieżyjących ujrzała, jakby nie było w tym nic niezwykłego. Autor pięknie nazywa to jako "zwyczajność niezwyczajnych rzeczy". Było to coś naturalnego, że te dwa światy wzajemnie się przenikają. Metaforycznie nazywa to rozdartą tkaniną egzystencji, przez którą można zajrzeć do świata nieżyjących. Babka, poprzez swoje opowieści, " łatała" to rozdarcie, cerowała tę egzystencjalną tkaninę, jakby nie było w tym nic dziwnego. Robiła to w tak naturalny sposób, że nie było widać "śladów szycia"- czyli, że świat realny i pozaziemski zwyczajnie się ze soba łączą.
    Dawniej śmierć była czymś naturalnym. Nawet dzieci oswojone były z własnym nieuchronnym końcem, dzięki temu, że w domu uczestniczyły  w ceromonii przygotowań do pochówku.
Stasiuk ironizuje, że w obecnych czasach nawet niemożliwe byłoby zajmowanie się zmarłym w domu - no bo jak znosić trumnę z 8 piętra ? Po schodach - za ciężko, windą - postawić pionowo? Trochę niezręcznie pionizować nieboszczyka...

  Kolejne opowiadanie to wspomnienie o przyjacielu, poecie - Augustynie  Baranie z Izdebek.
Skłania do refleksji o tym, jak krucha jest nasza egzystencja, jak znienacka ktoś może "odłączyć nam prąd ", np. w postaci udaru.
Powrót do normalnego życia staje się czasem niemożliwy, a człowiek zmuszony jest walczyć  ze swoim chorym ciałem. Tak trudno  i niezręcznie jest rodzinie, bliskim, stać obok chorego.
Jest to  bolesne doświadczenie z jednej strony bliskości, z drugiej poczucia obcości.  Siedząc przy łóżku chorego - nie wiemy co mówić, jak pocieszać, czy prowadzić banalne rozmowy o codziennych sprawach. Najbardziej chciałoby się uciec  od szpitalnych zapachów, myśli o chorobie, o złych rokowaniach, których z grzeczności nie wypowiada się przy łóżku chorego.

  Ostatnie, tytułowe opowiadanie "Grochów" to retrospekcja, konfrontacja wspomnienień  z dzieciństwa z twardą rzeczywistością.
Jest to pożegnanie Stasiuka z przyjacielem, z którym łączy go wiele wspomnień. Wychowali się razem na biednym, robotniczym Grochowie. Wciśnięci przez wiatr historii pomiędzy Ruskich a Niemców, marzyli o wolności, dalekich podróżach. Rzeczywistość  była jednak prozaiczna. Podróże to schody pociągu, w smrodzie, ze starym namiotem i workiem na plecach. Codziennność to pobudka o 4.30 rano, żelazna brama fabryki, która pożera tłum robotników, idących z pochylonymi głowami - jak na śmierć.
Ta brama wywołuje u Stasiuka skojarzenia z ostatnią drogą przyjaciela - do pieca krematoryjnego. I makabryczne ( a może praktyczne )pytanie Stasiuka - czy komin ma filtr, żeby umarli nie przedostali się do atmosfery i nie osiedli na pobliskich budynkach?
Jest coś przerażającego w tym, że w dzieciństwie, młodości, patrząc na przyjaciół, nie przychodzi nam do głowy myśl, że za parę (naście) lat jedyne co będziemy mogli dla siebie zrobić to rzucić grudę ziemi na trumnę, czy odprowadzić do pieca.
Jak pisze autor, śmiertelni nie jesteśmy od początku życia, stajemy się tacy dopiero wraz z upływem lat.
  Stasiuk  potrafi w prosty a jednocześnie chwytający za gardło sposób pisać o aspektach rzadko poruszanych publicznie. Na przykład o tym, że brak mu grobu przyjaciela, namacalnych resztek jako dowodu, że żył.
Kości zakopane w ziemi dają żywym poczucie ciągłości życia, bo "myśl musi czegoś dotykać". Jest coś makabrycznego w tym, że człowiek może wylecieć przez komin z kwasoodpornej stali i nic po nim nie zostaje, oprócz wspomnień... .
      Opowiadanie "Grochów" to nie tylko temat śmierci. To także wspomnienie dawnej dzielnicy. Styl pisania Stasiuka jest tak plastyczny, sugestywny, że czytając miałam wrażenie, że przenoszę się w czasie. Wręcz czułam zadymiony bar, zapach grzanego piwa i starych drelichów. Czułam tę szarość i beznadzieję PRL. Widziałam tych robotników, przynoszących do domu pensję, z poczuciem przegranej, "uwięzienia we własnym życiu jak owady w bursztynie".
Ojcowie - zamienieni w "mięso", które pożera fabryka, bezradni, z brudem na spracowanych rękach, którego nie można zmyć.
Woń klatek schodowych, przesiąkniętych zapachem tanich obiadów i butów zostawionych przed drzwiami.
W tej rzeczywistości zanurzeni młodzi ludzie, którzy chcieli za wszelką cenę uciec, a jednocześnie mieli poczucie winy, że w ten sposób zdradzają swoich ojców.
   
    Opowiadanie "Suka"wyróżnia się tym, że choć dotyczy śmierci, to jednak nie człowieka, ale suki A. Stasiuka. Jest mi ono szczególnie bliskie, bo mam to doświadczenie świeżo w pamięci.
Człowiek umiera bardziej "elegancko". Robi specjalistyczne badania, łyka drogie leki, otoczenie pociesza go, że będzie lepiej.
Pies, jak pisze Stasiuk, zamienia się powoli w postrzępiony, śmierdzący dywanik. Nie widzi, nie słyszy, traci węch. Widać, jak stopniowo, z radosnego, mądrego psiaka zamienia się w kupkę sierści, z którą (pozornie) nie ma kontaktu.
I ta złość na ciągłe sprzatanie odchodów, i te rady - "uśpij, nie męcz siebie i psa".
Na koniec najgorsze - dylemat, czy człowiek może zakończyć to życie? Eufemistycznie mówi się "uśpić", ale to przecież znaczy "zabić"... .
Jestem wdzięczna autorowi, że poruszył też ten aspekt śmierci, bo w rozważaniach na ten temat rzadko wspomina się o zwierzętach.

Na koniec warto wspomnieć o ciekawych rysunkach Kamila Targosza, trochę w stylu Chagalla, które podkreślają klimat książki.

1 komentarz:

  1. Nawiązując do psiego wątku, który pojawił się na końcu wpisu powiem, że mam podobne doświadczenia, gdyż psy są ze mną od dziecka,odkąd tylko pamiętam. W nich jest cząstka nas i naszego życia.

    OdpowiedzUsuń