niedziela, 24 lipca 2016

Edward Stachura - dziś rocznica jego śmierci

Poeta, artysta, który ukształtował moją wrażliwość.


List do pozostałych

Umieram
za winy moje i niewinność moją
za brak, który czuję każdą cząstką ciała i każdą cząstką duszy,
za brak rozdzierający mnie na strzępy jak gazetę zapisaną hałaśliwymi nic nie mówiącymi słowami
za możliwość zjednoczenia się z Bezimiennym, z Pozasłownym, Nieznanym
za nowy dzień
za cudne manowce
za widoki nad widoki
za zjawę realną
za kropkę nad ypsylonem
za tajemnicę śmierci w lęku, w grozie i w pocie czoła
za zagubione oczywistości
za zagubione klucze rozumienia z malutką iskierką ufności, że jeżeli ziarno obumrze, to wyda owoc
za samotność umierania
bo trupem jest wszelkie ciało
bo ciężko, strasznie i nie do zniesienia
za możliwość przemienienia
za nieszczęście ludzi i moje własne, które dźwigam na sobie i w sobie
bo to wszystko wygląda, że snem jest tylko, koszmarem
bo to wszystko wygląda, że nieprawdą jest
bo to wszystko wygląda, że absurdem jest
bo to wszystko tu niszczeje, gnije i nie masz tu nic trwałego poza tęsknotą za trwałością
bo już nie jestem z tego świata i może nigdy z niego nie byłem
bo wygląda, że nie ma tu dla mnie żadnego ratunku
bo już nie potrafię kochać ziemską miłością
bo noli me tangere
bo jestem bardzo zmęczony, nieopisanie wycieńczony
bo już wycierpiałem
bo już zostałem, choć to się działo w obłędzie, najdosłowniej i najcieleśniej ukrzyżowany i jakże bardzo i realnie mnie to bolało
bo chciałem zbawić od wszelkiego złego ludzi wszystkich i świat cały i jeżeli tak się nie stało, to winy mojej w tym nie umiem znaleźć
bo wygląda, że już nic tu po mnie
bo nie czuję się oszukany, co by mi pozwoliło raczej trwać niż umierać; trwać i szukać winnego, może w sobie; ale nie czuję się oszukany
bo kto może trwać w tym świecie – niechaj trwa i ja mu życzę zdrowia, a kiedy przyjdzie mu umierać – niechaj śmierć ma lekką
bo co do mnie, to idę do ciebie Ojcze pastewny żeby może wreszcie znaleźć uspokojenie, zasłużone jak mniemam, zasłużone jak mniemam
bo nawet obłęd nie został mi zaoszczędzony
bo wszystko mnie boli straszliwie
bo duszę się w tej klatce
bo samotna jest dusza moja aż do śmierci
bo kończy się w porę ostatni papier i już tylko krok i niech Żyje Życie
bo stanąłem na początku, bo pociągnął mnie Ojciec i stanę na końcu i nie skosztuję śmierci.

Zacznij od nowa...

Źródło: deon. pl

piątek, 22 lipca 2016

Po prostu...zmień pozycję


Władysław Broniewski PO CO ŻYJEMY


źródło: culture.pl


Życie jest diabła warte 

poza Szopenem, Mozartem; 
poza Słowackim i Mickiewiczem 
jest w ogóle niczem. 

Ja nie, żeby pisać Sonety, 
nie żeby Króla Ducha 
sercem poety 
pragnę posłuchać... 

Czego? no, Wisły, no, oczywiście, 
kiedy brzozowe liście, 
jeszcze nie bardzo zielone, 
jeszcze onieśmielone, 
a już kładą się na ziemię, na wodę, 
w białodrzewiu hodując urodę, 
i wiem, że przyjdę, zobaczę 
i że się na nowo rozpłaczę, 
że takie zielone i młode. 

No, na przykład sosny 
albo klony, przyjacielskie, klony! 
Jestem radosny, 
bo klon jest zielony. 

Życie jest diabła warte, 
jeżeli nie jest uparte, 
no bo trzeba, przyjaciele wrócić, 
wszystko tam zmienić, odwrócić 
żeby sosny szumiały nad Wisłą 
i żeby słońce zabłysło 
w złocie zboża, w broni hartowanej, 
w oczach bliskich, we krwi przelanej, 
nad Mazowsza równiną otwartą 
i żeby żyć było warto.

czwartek, 21 lipca 2016

Jo Nesbo "Krew na śniegu"

Jeżeli ktoś zna powieści Nesbo z Harry Hole, gdzie akcja jest wartka, zagmatwana i
wielowątkowa, to po przeczytaniu "Krwi na śniegu" może przeżyć szok poznawczy.
Jest to właściwie opowiadanie do przeczytania na jeden wieczór.
Płatny morderca Olav dostaje zlecenia zabicia żony swojego szefa. To, że się w niej zakochuje to początek problemów, który implikuje następne.
Olav jest, jak na zabójcę, dość miękkim facetem, ze skłonnościami do empatii i filozofowania. Niestety, nie są to cechy pożądane w tym fachu i ..., więcej nie zdradzę:)
Całość utrzymana jest klimacie czarnego humoru, z zakończeniem skłaniającym do zadumy. Prawda, że nietypowo jak na kryminał?
Czytałam wiele krytycznych opinii na temat tej książki, że jest mierna w porównaniu do serii o Harrym Hole'u. Moim zdaniem nie można tego porównywać. To zupełnie inna forma, nieco psychologizująca, z zacięciem filozoficznym. Początkowo byłam zdziwiona, że taka nowelka wyszła spod pióra Nesbo. Ale gdy ochłonęłam to  poukładałam to sobie w głowie. Taki Jo Nesbo też jest interesujący!

poniedziałek, 18 lipca 2016

"Dziewczyna z pociągu" Paula Hawkins

Młoda kobieta, Rachel, ma poważne problemy emocjonalne, jest alkoholiczką. Jej
małżeństwo rozpadło się, z pracy została zwolniona. Mieszka u koleżanki i aby zachować pozory, że wszystko jest ok, jeździ codziennie do Londynu, udając, że do pracy. Z okna pociągu obserwuje dom i małżeństwo w nim mieszkające. Wyobraża sobie, że są idealną parą i prowadzą ciekawe i szczęśliwe życie. Niespodziewa się, że zostanie uwikłana w ich historię.
Fabuła rozkręca się powoli, budowane jest napięcie, więc czyta się dobrze, z nadzieją, że już..już na nastepnej stronie coś się wydarzy! I tak można dojść do ostatniej strony i się rozczarować.
 Bohaterowie są tak nudni i przewidywalni, że nie budzą zainteresowania. Główna bohaterka ciągle pije, ma amnezję i nęka swojego byłego męża. Brak jakiejkolwiek głębi w tej postaci, a to podobno thriller psychologiczny. Momentami trąciło melodramatem, naiwnością.
 Czytałam z nadzieją, że ta  rozreklamowana petarda w końcu wybuchnie, a to okazał się namoknięty kapiszon. "Dziewczyna z pociągu" jest przykładem jak wiele złego może zrobić nachalny marketing. Jeżeli Stephen King nie spał z powodu tego "thrillera" całą noc, to co dopiero zwykły czytelnik? Gdy reklama tak mocno nadmucha balon, to może on pęknąć i pokazać swoją pustkę w środku.
Książka z  niewykorzystanym potencjałem, trochę nudna, ale wciąga czytelnika, który naiwnie wierzy, że na końcu będą fajerwerki. W sam raz do czytania w autobusie, w drodze do pracy.



niedziela, 17 lipca 2016

ks. Jan Kaczkowski "Życie na pełnej petardzie".

Książka napisana jest w formie rozmów z dziennikarzem
Piotrem Żyłką. Powstawała w biegu, spontanicznie, bo ks. Kaczkowski był ciągle zajęty - pracą w hospicjum, spotkaniami z ludźmi i wreszcie własnym leczeniem.
Ks. Kaczkowskiego znałam z mediów, wywiadów, rekolekcji zamieszczanych na YT, czy jego vloga. To jest jego pierwsza książka, jaką przeczytałam. Wiele z jego wypowiedzi i poglądów znałam, więc nie były dla mnie nowością.
 Zdawał sobie sprawę z tego jakie wrażenie robi na ludziach i czasem trochę tego nadużywał. Lubił chyba pogwiazdorzyć, pochełpić się tym, że jest nieszablonowym księdzem. Gdy zachorował, to sam o sobie mówił, że jest onkocelebrytą-księdzem znanym z tego, że jest chory na raka. Myślę, że to kokietowanie słuchaczy przynosiło jednak dobre owoce. Dzięki byciu "gwiazdą" i celebrytą łatwiej było mu np. wyżebrać pieniądze na hospicjum, bo jak sam o sobie mówił, był ekskluzywnym żebrakiem, który żebrze w kościele a nie przed nim.
Ks. Kaczkowski był prawdziwym gawędziarzem, co w książce widać. Inteligentny, błyskotliwy, dowcipny, sypał anegdotami. Ale kiedy chciał, potrafił mówić bardzo serio, zwłaszcza gdy poruszany był temat liturgii, Eucharystii.
Krytyczny stosunek do hierarchii kościelnej wyniósł z domu(jego ojciec jest ateistą), często więc wypowiadał się krytycznie o księżach i o Kościele jako instytucji. Był za to nie raz przeczołgany i zastraszany.
Godna wielkiego podziwu była jego praca w hospicjum w Pucku. Poświęcił się jej całkowicie. Walczył nie tylko o pieniądze, ale przede wszystkim o godność umierającego człowieka. W jego postawie przebijał szacunek dla drugiej osoby-wierzącej lub nie, szacunek dla uczuć i poglądów.
Ks. Kaczkowski na pewno nie dawał się zaszufladkować wg stereoptypowych podziałów-jak krytyczny wobec herarchi kościelnej w Polsce to znaczy, że liberał. Nie, nie... .
W wielu kwestiach dość surowy i konserwatywny, z rezerwą odnoszący się do papieża Franciszka, za to wielką estymą darzył Benedykta XVI.
Jako bioetyk nie uciekał od problemu aborcji, in vitro, starając się zachować szacunek dla człowieka. Powtarzał myśl, że "w sprawach istotnych-jedność, mniej ważnych-wolność, a nad wszystkim winno być miłosierdzie".
Tematów w książce poruszanych jest wiele, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Myślę, że jest to dobra lektura dla osób wierzących, niewierzących, poszukujących-wszystkich. Jest to bowiem spotkanie z mądrym i interesującym człowiekiem, warto więc z tego spotkania skorzystać.
Mnie  zafrapował jeden wątek(spośród wielu oczywiście).
Otóż jaki genotyp miała Chrystus? Część od Matki, ale... Duch Święty genotypu nie ma , przynajmniej nie możemy go o to podejrzewać. Ks. Kaczkowski wykombinował sobie, że Chrystus miał genotyp uniwersalny, wspólny dla wszystkich ludzi. Z biologicznego punktu widzenia to nie możliwe. Może to jakiś "genotyp boski", zmieszany z genotypem ludzkim, by go uszlachetnić, dać nową jakość. Jak przemiana wody w wino, czyli zamiana czegoś zwykłego, pospolitego w substancję szlachetną. Kaczkowski porównuje to do nalewania wody do wina podczas mszy i wypowiadanej modlitwy: "Boże daj nam uczestniczyć w bóstwie Chrystusa". Pozwala to nam myśleć że mamy genotyp wspólny z Bogiem! Prawda, że inspirujące?
Ks. Jan Kaczkowski długo walczył z glejakiem mózgu. Chorobę rozpoznano w czerwcu 2012 r. i dawano mu pół roku życia. Zmarł 28 marca 2016 r. Mam nadzieję, że już poznał tajemnicę Nieba( bo nie Piekła czy Czyśćca) o czym chętnie i żartobliwie opowiadał, że teraz naprawdę żyje na pełnej petardzie.
W książce, na zakończenie żegna się takimi słowami:

A ja, jeśli Pan Bóg przyjmie mnie do siebie, obiecuję, że na tyle, na ile mi pozwoli, bo to też nie jest takie oczywiste, będę próbował być blisko was.
Przepraszam wszystkich, których skrzywdziłem, których niesprawiedliwie oceniłem. Proszę o wybaczenie wszystkich, którzy poczuli się przeze mnie dotknięci w tych momentach, kiedy nie stanąłem na wysokości zadania.   
I chciałem powiedzieć, że nie mam żalu do nikogo.


Polecam do obejrzenia na stronie radiowej Trójki programu z ks. Kaczkowskim. Audycja "Biuro myśli znalezionych"  klik






sobota, 16 lipca 2016

Ignacy Karpowicz "Ości"

Po zachwycie nad "Sońką" zabrałam się za "Ości". I tu, niestety, rozczarowałam się.
Jest to opowieść o rozpadzie dawnego świata, w którym zadawano sobie pytania o sens wszystkiego. Karpowicz ukazuje nową rzeczywistość, przekrzywioną, rozedrganą. Bohaterowie to ludzie w jakimś sensie pęknięci wewnętrznie. Nie tworzą tradycyjnych rodzin, bo nie są jednowymiarowi, nie sposób ich jednoznacznie zaszufladkować w kwestii poglądów, ról społecznych, orientacji seksualnej. Zmieniają role i konfiguracje, mało ze sobą rozmawiają, bo język nie jest już nośnikiem ważnych informacji, nie pomaga w wyrażaniu siebie. Bohaterowie krążą po swoich orbitach, czasem sie o siebie ocierając, ale bez nawiązywania głębszych relacji. Ostatecznie są jednak zagubieni, brak im poczucia bezpieczeństwa.
Jak sądzę, dużo jest w powieści elementów autobiograficznych, doświadczania takiej rzeczywistości przez autora. Ja jednak czułam się w tym świecie zagubiona. I to nie dlatego, że nie zrozumiałam książki, bo wiem "co autor miał na myśli". Problem w tym, że ja "nie czuję" tego, to nie jest świat moich doświadczeń, odczuć. Forma i język, tak chwalone przez krytyków, mnie nie pociągały, a nawet potęgowały poczucie chaosu i zagubienia. Miałam wrażenie, że jestem wciskana w czyjś świat, na siłę wydumany i udziwniony. Właśnie forma powieści powodowała, że ten świat, ten obraz rzeczywistości nie zainteresował mnie. Karpowicz, po "Ościach" porównywany był do Pedro Almodóvara. Moim zdanie to nadużycie. Nie wystarczy podejmować tematu gejów, transwestytów, by zasłużyc na taki komplement. Zapewne narażam się w tym momencie wielbicielom twórczości Karpowicza, ale ja(z całym szacunkiem dla talentu pisarza) tej formy narracji po prostu nie kupuję.

piątek, 15 lipca 2016

Ignacy Karpowicz "Sońka"

Dawno książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, nie ścisnęła tak za gardło, jak
"Sońka". Krótka, jak nowela, ale daje taką dozę emocji, że gdy skończyłam ją czytać w autobusie, to zerkałam na boki, czy nikt nie widzi mojego wzruszenia.
Igor- modny reżyser teatralny z Warszawy, przyjeżdża w swoje rodzinne strony, do białostoczańskiej wsi. Przypadkiem, chociaż w tej opowieści nie ma przypadków, spotyka starą kobietę, Sońkę. Od tego momentu opowieść wymyka sie ramom czasu i realizmu. Sońka wie, że stoi już nad grobem, chce opowiedzieć komuś historię swojego życia. W osobie Igora dostrzega Anioła Śmierci, na którego czekała, który ją wysłucha i przeprowadzi na drugą stronę rzeki, czyli do śmierci.
Dramat kobiety wydarzył sie w czasie II wojny. Zakochała sie w Niemcu, który brał udział w eksterminacji tamtejszej ludności. Zakochała sie właściwie we własnym obrazie jaki sobie stworzyła, bo nie znała języka niemieckiego, nic nie wiedziała o swoim ukochanym. Ale gdy Joachim mówił do niej o tym co robi, to Sońka układała niemieckie słowa wg. własnych wyobrażeń. Będą żyli szczęśliwie, będą jeździć nad morze, które nazywa się Juden, będą mieć kota o imieniu Raus, który będzie łapał myszy, czyli Schweine. Ktoś mógłby pomyśleć, że to marna groteska, ale napisane jest w taki sposób, że łapie za gardło. Joachim staje się jej nadzieją na lepsze życie, na ucieczkę od ojca, który wykorzystywał ją seksualnie, od braci, którzy nią pogardzali.
Igor, słuchając opowieści Sońki, przenosi ją na deski teatru, wyobrażając sobie poszczególne sceny, opinie krytyków. Dla niego ta historia sprzed lat ma ogromne znaczenie emocjonalne. Wysłuchując historii starej kobiety, pomaga jej uwolnić się od przeszłości, a jednocześnie widzimy, że w nim samym zachodzi przemiana. Pewnie można tu dopatrywać się wątków autobiograficznych; wieś na granicy białoruskiej, tamtejsza ludność,  wreszcie sam reżyser, który z wiejskiego Ignacego przemienia się w znanego Igora.
Temat książki mógłby wydać się banalny i kiczowaty, lub ocierać o zbędny patos. Jednak Karpowicz, chyba dzięki swojemu kunsztowi pisarskiemu, uniknął tego. Forma i język opowieści, czynią ją wyjątkową, liryczną, poruszającą emocjonalnie. Magiczny realizm, baśniowość, brak ram czasowych, spowodowały, że przeniosłam się do innego świata.

Na dzień dobry...


czwartek, 14 lipca 2016

Kazimierz Przerwa-Tetmajer "Któż nam powróci"



Któż nam powróci te lata stracone 
bez wiosennego w wiośnie życia nieba?... 
Wołają na nas, że w złą idziem stronę,
precz o świat troskę rzucając powinną,
a czy pytają się nas, co nam trzeba
i czyśmy mogli obrać drogę inną?
Kto z was policzył te gorzkie godziny
daremnych pragnień, żrących naszą duszę?
Kto zmierzył smutku naszego głębiny
bez dna i brzegu? Kto wie, jakie ducha
niepodległego straszne są katusze,
gdy zerwać swego nie może łańcucha?
Spójrzcie nam w mózgi - - zgryzły je, strawiły
wrodzone ludziom daremne pragnienia.
Wołacie na nas: "Jesteśmy bez siły,
dajcie nam słowa wiary i otuchy" - -
a nam któż daje słowa pocieszenia?
A któż mdlejące nasze wzmacnia duchy?
Któż nam powróci te lata stracone
bez wiosennego w wiośnie życia nieba?...
Chcecie w nas widzieć dźwignię i obronę,
żądacie od nas zbawień i pomocy,
lecz my, z waszego wykarmieni chleba,
jak wy, nie mamy odwagi i mocy