czwartek, 22 sierpnia 2013

Siedlisko - uroki wiejskiego życia

Serial pod tym samym tytułem jest od dawna wszystkim dobrze znany. Kilkanaście lat temu budził mój entuzjazm. Wydawało mi się to niezwykle fascynujące - ucieczka na wieś, sielskość, prostota życia. W filmie urzekały mnie piękne obrazy Mazur, skomplikowana historia mieszkańców tych ziem, których uosobieniem był Gustaw Wilk. Z wielką przyjemnością oglądałam Annę Dymną w roli Marianny -  malarki, kobiety mądrej, energicznej, uparcie realizującej swoje marzenia. Dodatkowym walorem tej opowieści jest fakt, że jest oparta na prawdziwej historii autorów filmu - Janusza Majewskiego i jego żony  - Zofii Nasierowskiej.
 Gdy po latach ukazała się, w oparciu o scenariusz, książka  -  chętnie po nią sięgnęłam. Przeczytałam ją szybko, bo losy bohaterów wciągają. Niestety, pojawiło się rozczarowanie. Rzadko można powiedzieć, że film jest lepszy od książki, ale moim zdaniem, tak jest tym razem. Mocną stroną filmu były zdjęcia, cudownie oddające klimat Mazur. Książka nie wywołała już we mnie tego nastroju, nie poruszyła mojej wyobraźni. Może jest to spowodowane tym, że w ciągu ostatnich lat pojawiło się kilka książek o podobnej tematyce, więc moje wymagania jako czytelnika wzrosły. Temat ucieczki z miasta, powrotu do natury, napawania się wiejskim życiem wydaje mi się już nieco ograny.(Chociaż nie powiem, że chętnie bym skorzystała z takiej okazji, gdyby los podsunął mi taka szansę:)).
Dialogi, które w serialu bawiły mnie, czasem wzruszały, w książce wydały mi się drętwe, nienaturalne. Gdybym nie wyobrażała sobie podczas czytania np. Mariana Opani, genialnego w roli Kotuli, to cały ten wątek byłby nudny i bez wyrazu. Siłą całej tej mazurskiej historii byli chyba świetni aktorzy, to oni stworzyli klimat opowieści.
Jest jeszcze jedna sprawa, która drażni mnie w tej historii. Przeszkadzało mi to już kilkanaście lat temu, a teraz wywołuje wręcz zażenowanie. Nie podoba mi się postawa wyższości państwa Kalinowskich wobec miejscowej ludności. Częste podkreślanie pozycji pana profesora, załatwianie spraw np. w szpitalu, gdzie jego stanowisko jest wytrychem, otwierającym różne drzwi. Czytając książkę, odnoszę wrażenie, że "wielkie państwo" postanowiło dla kaprysu zamieszkać na wsi. Wydaje im się, że mają misję niesienia kaganka oświaty i cywilizacji. A wieśniaki nadają się tylko do roboty i to też jeszcze trzeba ich ciągle poganiać i ochrzaniać. No -  czasem można poczęstować wódką. Kiedyś nawet mnie to bawiło, czasem wydawało się urocze. Przez ostatnie lata chyba zrobiłam się zbyt lewacka, skoro tak mnie to teraz drażni. A może przesadzam...? Czy wieś lat '90 była naprawdę tak ciemna, zacofana? Ja mam inne doświadczenia.
Nie mogę powiedzieć, że męczyłam się nad tą książką, czytałam ją z przyjemnością, ale  ta przyjemność bardziej wynikała z sentymentu do filmu, do świetnych kreacji aktorskich, niż z samej treści.  Mam mieszane uczucia po przeczytaniu Siedliska, ale kierowana ciekawością dalszych losów państwa Kalinowskich sięgnę (mimo wszystko) po drugą część książki.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Pieniny

Z Tatr jest dość blisko w Pieniny, więc często robimy wycieczki w ten malowniczy zakątek.
W tym roku weszliśmy na Sokolicę. Podejście na ten niewysoki (747 m.n.p.m.) szczyt zaczęliśmy  w Szczawnicy, od przeprawy tratwą na drugi brzeg Dunajca.
Szlak spacerowy, piękna pogoda i Słowacy, częstujący nas wódką w podziękowaniu za robienie im zdjęć :)




Sosna reliktowa

Widok z Sokolicy na Dunajec

Piękny Dunajec




Sokolica
Ze Szczawnicy można rowerem przejechać wzdłuż Dunajca do Czerwonego Klasztoru znajdującego się po słowackiej stronie. Klasztor najpierw Kartuzów, później Kamedułów, wybudowany w XIV w.
Widok na Trzy Korony z mostu łączącego Sromowce z Czerwonym Klasztorem

Mury klasztoru





zegar słoneczny

cela mnicha - czaszka przypomina o maksymie Kartuzów - Memento mori
Pieniny to także Jezioro Czorsztyńskie i zamki w Niedzicy i Czorsztynie. Za każdym razem, gdy jesteśmy w Tatrach, odwiedzamy te miejsca.
Zamek w Niedzicy widziany z ruin Czorsztyna

Zamek w Czorsztynie

Niedzica

Widok z zapory



wtorek, 13 sierpnia 2013

Dolina Pięciu Stawów

W Tatrach szukam szlaków niezbyt trudnych, bo nie chcę z dzieckiem pchać się na łańcuchy, czy klamry. Z drugiej strony łatwe szlaki są zatłoczone, czego nie lubię.
Dolina Pięciu Stawów wydała mi się pomysłem dobrym, bo nie ma trudności, tłum zostawia się na asfalcie, przy Wodogrzmotach Mickiewicza.
Na rozwidleniu pod Niżną Kopą skręciliśmy na czarny szlak i z lekką zadyszką (dość stromo), dotarliśmy do schroniska.
Przyznaję ze smutkiem, że słynna szarlotka parę lat temu bardziej mi smakowała. Teraz jest to masówka, bo ludzi w Pięciu Stawach ogrom.
Większość głównie trzyma się okolic schroniska, więc wystarczy iść nad Stawy, by doświadczyć względnej samotności.








Były plany pójścia dalej, przez Świstówkę do Morskiego Oka, ale córcia zbuntowała się. Pogoda też nas trochę straszyła - przewalały się chmury, nawet pokropił deszcz.


niedziela, 11 sierpnia 2013

Przez Kopę Kondracką na Kasprowy Wierch

To była najciekawsza wycieczka, jaką udało się nam w tym roku zrobić.
Pogoda była idealna, w wyśmienitych nastrojach ruszyliśmy z Kuźnic, by zdobywać szczyty.
Na początku szlak jest zatłoczony, bo tłumy ludzi idą do schroniska na Kalatówkach. Po rozwidleniu szlaków na Halę Kondratową robi się już przyjemniej.
W schronisku na hali zrobiliśmy krótki odpoczynek, bo przecież przed nami jeszcze daleka droga.
Teraz zaczyna się już bardziej stromo - niebieskim szlakiem wdrapujemy się na Kondracką Przełęcz.Widoki piękne, na skałach wypatrzyliśmy kozicę.
Kopa Kondracka, jeden ze szczytów Czerwonych Wierchów(2005 m.n.p.m.). 
Szlak nie jest trudny, nie ma kolejek jak na Giewont, a przyjemność ogromna, gdy "legendarny" Giewont zostaje w dole.
Nagła zmiana pogody(wysokość robi swoje) - wiatr, chmury i piękny widok na stronę słowacką. 
Pod szczytem stał ankieter TPN. Trafiło na mojego męża, który musiał odpowiedzieć na filozoficzne pytanie: "Co pana motywuje do chodzenia po górach?". Hm... od lat zadaję sobie to pytanie... .
Widok z Kopy Kondrackiej na Giewont



Krzyż Giewontu oglądany z Przełęczy

W dali widać Kasprowy - tam musimy dojść.

Kozice wychodziły dosłownie na szlak, ale tylko takie zdjęcie udało mi się zrobić.

Z Kopy, przez Goryczkowe Czuby pomknęliśmy w stronę Kasprowego Wierchu.
Szlak niby łatwy, ale trzeba uważać, bo miejscami jest wąsko.
Każde zmęczenie warte jest widoków roztaczających się na słowacką Dolinę Cichej Wody.
Z Kasprowego  zjechaliśmy kolejką, niby banalnie, ale córka popiskiwała z emocji:)

O zmęczeniu zapomina się bardzo szybko, a cudne wspomnienia muszą starczyć na cały rok.