czwartek, 30 października 2014

"Trafny wybór" J.K. Rowling

Zawsze mam zaległości w nowościach książkowych, więc dopiero teraz przeczytałam tę powieść, chociaż temat już nieco zwietrzały. Szum wokół niej był dość duży, bo to pierwsza powieść dla dorosłych jednej z najbardziej rozpoznawalnych pisarek dla młodzieży. "Trafny wybór" to książka zdecydowanie dla dorosłych, sporo w niej dosadnych, czasem nawet wulgarnych opisów. Ciekawe, czy młodzież, wiedziona ciekawością, nie zajrzała też do tej pozycji...?
Książka wymaga cierpliwości od czytelnika, bo rozkręca się baardzo wolno. Po 100 stronach byłam tak wynudzona, że już miałam ją odłożyć (powstrzymały mnie tylko pozytywne recenzje w internecie). Druga połowa powieści jest o wiele ciekawsza; wreszcie zaczyna się wyłaniać jakiś sens.
Jest to opowieść o małym, angielskim miasteczku, w którym każdy mieszkaniec ma swoją wyrobioną pozycję, wszyscy się znają, stwarzają pozory przyjaźni.
Nagła śmierć jednego ze znanych mieszkańców staje się mechanizmem spustowym, uruchamiającym lawinę zdarzeń. Na światło dzienne wychodzą grzeszki, zboczenia, lęki, rodzinne tajemnice, skrywane przed światem. Osoby powszechnie znane, na tzw. stanowiskach, pełniące ważne funkcje w tej lokalnej społeczność, zostają ośmieszone, skompromitowane.
Ciekawe, że sprawcami całego zamieszania jest młodzież, która, zmagając się  ze swoimi problemami, przy okazji obnaża zakłamany świat dorosłych, mniej lub bardziej świadomie pokazuje egoizm i hipokryzję rodziców.
Powieść  zmierza się z problemami społecznymi, narkomanią, rasizmem. Wyciąga na światło dzienne złość, nienawiść i wszystkie brudy, które mieszkańcy starali się pokryć wymuszoną grzecznością, fałszywą uprzejmością.
Dwa pogrzeby- jeden na początku i drugi na końcu powieści to klamra, spinająca tragiczne wydarzenia w małym miasteczku.. Pogrzeby, które dają czytelnikowi nadzieję, że coś zmieniło się w duszach mieszkańców, poruszyło czułe struny, przypomniało co jest w życiu ważne... .
"Trafny wybór" nie jest wielką powieścią, jak głosi recenzja na okładce, nie jest ambitna literaturą, wnoszącą nowe walory artystyczne. Fabuła dość przewidywalna, postaci mało pogłębione. Jest w niej jednak coś, co przykuwa uwagę, porusza i skłania do refleksji.




czwartek, 24 lipca 2014

"Jeden demon mniej" -

to tytuł wywiadu z Jerzym Pilchem, przeprowadzonym przez Katarzynę Kubisiowską w najnowszym numerze Tygodnika Powszechnego. Jak wiadomo, pisarz od kilku lat choruje na parkinsonizm. W swoich Dziennikach wielokrotnie odnosił się do swojej choroby, jej objawów, rzutujących na codzienne życie, na pisanie. Dla pisarza, jak mniemam, potrzebne są sprawna głowa i ręce. Drżenie rąk uniemożliwiało mu pisanie, a jak sam przyznaje, pomysł z dyktowaniem jest do kitu. Dlatego J. Pilch skorzystał z możliwości operacji. Jej celem nie jest wyleczenie, czy nawet zahamowanie choroby, tylko ograniczenie mimowolnego drżenia, które nie pozwala choremu normalnie funkcjonować. Operacja polega na wszczepieniu w mózgu elektrod, które dzięki wywoływanemu napięciu hamują drżenie. Pisarz sam o sobie mówi, że jest teraz "okablowany", bateria, umieszczona pod obojczykiem, musi być za 3 lata wymieniona. Takie operacje wykonuje się przy miejscowym znieczuleniu, więc pacjent cały czas ma świadomość, że grzebie się w jego mózgu, a dźwięk wiercenia w kości czaszki tkwi w uszach pisarza do tej pory. Niestety, jest też efekt uboczny, w postaci zaburzeń mowy, które mają być skorygowane dzięki ćwiczeniom z logopedą. Wyobrażam sobie, że taka operacja jest silnym przeżyciem emocjonalnym, nie przynosi wyleczenia, dając tylko (aż) okruch nadziei. A przecież parkinsonizm to nie tylko problem drżenia rąk... . Nie dziwię się więc, że pisarz nie rozwodzi się nad tym zbyt długo, zbaczając w rozmowie na problem swojej leworęczności w dzieciństwie.
Taka operacja darowuje pacjentom poprawę jakości życia, przywraca nadzieję i siłę do dalszej walki z chorobą, ma więc ogromne znaczenie, mimo że nie leczy.
Plany na nastepną książkę są, więc jak widzę, Pilch nie poddaje się.
Trzymam kciuki i życzę siły, wsparcia otoczenia - bo jak sam pisarz mówi, z tym jest różnie. Ludzie boją się chorób, nie wiedzą jak rozmawiać, by nie urazić. Więc wolą w ogóle nie dzwonić...

poniedziałek, 21 lipca 2014

"Miłość w Powstaniu Warszawskim" Sławomir Koper

W tym roku przypada okrągła rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, więc, jak zauważyłam, w księgarniach jest sporo pozycji na ten temat. Książka Sławomira Kopra nie wyczerpuje zapewne tematu, bo nie taki miał być jej cel. Pokazuje jednak ludzi z bliska, z ich uczuciami, przyjaźniami, dlatego chyba tak przemawia do wyobraźni i porusza emocjonalnie.
Trudno jest pisać  o Powstaniu Warszawskim, bo jest to legenda i świętość narodowa. Nie uważam, by krytyka samego Powstania była wyrazem braku szacunku i czci dla walczących i poległych powstańców. Niezależnie od ocen historycznych i politycznych nic nie zabierze im tego honoru. Myślę nawet, że tym większy szacunek się im należy, gdy uświadomimy sobie, że oddali życie za przegraną sprawę, a to, że Powstanie upadnie wiedzieli już po 2 tygodniach.
Sławomir Koper, jak sam na wstępie zaznacza, nie chce zajmować się polityką, tylko skupia się na ludziach, na relacjach, uczuciach. Dlatego ta książka wydała mi się ciekawa, pozwalająca przyjrzeć się z bliska zwykłym młodym chłopakom i dziewczynom, którzy oprócz patriotyzmu, mieli też inne uczucia - miłość, seks, przyjaźń. Jest więc to książka o powstańczych miłościach, ślubach i towarzyszącej zewsząd śmierci.
Czytałam tę książkę i (przyznam się) płakałam. Większość powstańców to ludzie niewiele starsi od mojej córki.
Szli do walki z taką wiarą i ufnością, że się uda, że to ma sens, że dowództwo nie myli się, gdy posyła ich na śmierć.
Koper krytycznie ocenia całe Powstanie - nieodpowiedni czas, w jakim wybuchło, brak przygotowania ludzi do walki, zastraszający wręcz brak broni. Dowództwo wydawało rozkazy, by walczyć kijami, siekierami, a broń zdobywać sobie na własną rękę, czyli zabierać ją zabitym Niemcom. Itd, itp, można tak wymieniać argumenty za i przeciw Powstaniu - z jednej strony nadzieja na zmianę decyzji z Teheranu, z drugiej - wybicie młodych, wykształconych ludzi, zniszczenie Warszawy, można się spierać czy było to potrzebne, komu było na rękę. Tylko po co to roztrząsać, skoro nie zwróci to życia poległym. Może po to by wyciągnąć lekcję z historii...?
Czytając tę książkę, uświadomiłam sobie jakie skrajne emocje targały tymi ludźmi. Były to tak ekstremalne przeżycia, że ten kto ich nie doświadczył, nie pojmie co tak naprawdę działo się w sercach i umysłach powstańców. Zastanawiam sie, jak można było żyć po wojnie, niby normalnie, cieszyć sie wolnością(powiedzmy, że to była wolność), gdy przeszło się takie powstańcze piekło?! Wielu z nich nie poradziło sobie ze wspomnieniami, nie potrafiło pogodzić się z nową, socjalistyczną rzeczywistością. Ich dramat trwał więc dalej, czasem kończył się samobójstwem.

Może urażę kogoś tym, co teraz napiszę, ale im dłużej żyję i patrzę na ten świat, na historię i politykę, to nabieram podejrzeń, że patriotyzm został wymyślony po to, by można było w imię idei wykorzystywać zwykłych ludzi do załatwiania partykularnych interesów, zdobywania władzy i pieniędzy. A młodzi ludzie, wychowani jeszcze w kulcie XIX - wiecznych powstań narodowo- wyzwoleńczych, szli na śmierć, wiedzeni patriotyzmem i miłością do Ojczyzny. Ojczyzny, która wtedy ich trochę jednak wykorzystała i wystawiła, a później prześladowała - bo to już zresztą była inna Ojczyzna.
Niezwykle darmatyczny wydał mi się moment, kiedy wiadomo już było, że Powstanie upadło, Warszawa zrujnowana, Stare Miasto przestało istnieć. I wtedy pojawia się dylemat - czy się poddać, czy honorowo trwać do końca. Wstyd i poczucie winy wobec cywilnych mieszkańców stolicy, którzy nierzadko odnosili się wrogo do powstańców.



Przeczytałam ostatnio anegdotę nt. Zdzisława Maklakiewicza, który opowiadał o swoim udziale w Powstaniu Warszawskim. Mówił, że stali koło bramy, gdy zaczął się ostrzał. Wszyscy rozpierzchli się na dwie strony - i teraz jedni są ministrami a on nędznym aktorzyną. I to jest najbardziej bolesne, że walka, poświęcenie, śmierć, nie konsolidują, tylko dzielą Polaków. Zawsze podział na "my i oni", na tych "prawdziwych" i "zdrajców". Mam nadzieję, że w tym roku nie będzie buczenia i gwizdów na Powązkach w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Chciałabym, by mój naród umiał uszanować bohaterów, niezależnie od tego w którą stronę się rozpierzchli gdy był ostrzał. Bo chyba to jest właściwą miarą wielkości narodu... .

wtorek, 1 lipca 2014

Haruki Murakami "1Q84"

Świat przedstawiany przez Murakami jest zawsze dziwny, nierzeczywisty. Bohaterowie funkcjonują jakby w zawieszeniu między realnym życiem a bytem z innego świata. Nie inaczej jest w 1Q84. Jak mówi jeden z bohaterów - przestawiona została zwrotnica kolejowa i pociąg wjechał z roku 1984 do 1Q84. Dzieją się dziwne, niewytłumaczalne rzeczy, światem sterują "little people", którzy za medium wybrali przywódcę sekty wyznaniowej. W tej książce jest warstwa realna, o aspektach kryminalnych, przemocy wobec kobiet, żyją niby zwykli ludzie, pracują, kochają się, jedzą. Ale to pozory, bo jest drugi - równoległy świat, nie podlegający ziemskim prawidłom i znanym nauce zasadom. Jego symbolem są dwa księżyce, pojawiające się na niebie, dziwne zjawiska atmosferyczne, wywoływane przez Little People. Murakami potrafi doskonale zacierać granice między dwoma światami, tak, że czytelnik przenosi się do innej rzeczywistości i daje się wciągnąć w ten dziwny świat.
Autor we wszystkich powieściach buduje postaci, które wzbudzają mój niepokój. Jest w nich jakiś chłód emocjonalny, autystyczne wycofanie. Nawet gdy bohaterowie przeżywają jakieś emocje, to są one bardzo wytonowane, raczej "opisane" niż przeżyte. Seks najczęściej traktowany jest instrumentalnie, opisywany tak, jakby była to zwykła codzienna czynność, nie wzbudzająca większych uczuć, typu robienie kanapek. Bohaterowie Murakami to ludzie na wskroś samotni, wyobcowani, nie nawiązują normalnych relacji emocjonalnych (co to jest normalna relacja?). Niby żyją ze sobą, ale po krótkiej interakcji każdy zamyka się w swoim świecie.
Murakami buduje klimat poprzez powolne, wręcz ślimacze rozbudowywanie fabuły, trzeba mieć więc sporo samozaparcia (lub lubić taką prozę) by brnąć przez trzy tomy. Ja słuchałam audiobooka, który czytany jest przez Marię Seweryn i Piotra Grabowskiego. Czytają naprawdę bardzo wolno, jakby ważąc każde słowo, nie da się więc "przyśpieszyć", jak wtedy gdy czytam drukowaną książkę. Na skutek tego, że słuchanie jest tak rozciągnięte w czasie, można całkowicie przenieść się do świata z roku 1Q84, zanurzyć się w nim, poczuć klimat tej powieści. W końcu już nie wiadomo co jest realne a co nie, gdzie jest przyczyna, a gdzie skutek dziejących się wydarzeń.
Moim zdanie 1Q84 to wielowymiarowa i najlepsza książka Haruki Murakami.

niedziela, 29 czerwca 2014

"Oskarżona Wiera Gran" Agata Tuszyńska

Wiera Gran to pieśniarka żydowskiego pochodzenia, która swą karierę rozpoczęła przed wojną.  Spotkał ja los taki jak tysiące innych Żydów - znalazła się w gettcie warszawskim. Tam śpiewała w działającej jeszcze na początku kawiarni "Sztuka". Jak sama opowiadała - ludzie chętnie przychodzili, rezygnowali z kupna jedzenia , by zapłacić za bilet. Słuchając gwiazdy, jaką była Wiera Gran, mieli namiastkę normalnego życia, próbowali zapomnieć o koszmarze w jakim przyszło im żyć. Wiera Gran uciekła z getta i przeżyła wojnę dzięki pomocy Kazimierza Jezierskiego, lekarza, za którego wyszła za mąż.
Żyd, który przeżył wojnę niektórym wydawał się podejrzany - jak to możliwe? Sam fakt, że przeżył już wystarczał, by obarczyć go winą.  Musiał kolaborować z hitlerowcami! Takie oskarżenie padło na Wierę Gran. Oskarżenie, od którego nie sposób się już uwolnić. Cóż z tego, że sama wystąpiła do sądu o zbadanie jej sprawy i oczyszczenie z zarzutu. Cóż z tego, że sąd ją uniewinnił, że było wiele zeznań świadków, twierdzących, że Wiera Gran wręcz pomagała innym (sama twierdzi, że dostała za pomoc rodzinie żydowskiej prezent - bransoletkę z wygrawerowanym podziękowanie, ale tak naprawdę nikt tego nie widział).  Niepotwierdzone informacje, że widywano ją po aryjskiej stronie w towarzystwie gestapo, że wskazywała ukrywających się Żydów, wystarczyły by zniszczyć jej życie.
Uciekła z Polski do Izraela, który wydać się mógł wtedy ziemią obiecaną i domem, w którym znajdzie spokój. Niestety, i tam dotarły pogłoski o jej przeszłości. Ostatecznie zamieszkała w Paryżu, który docenił jej talent, urodę, porównywano ja nawet do Edith Piaf, występowała razem z takimi sławami jak Jacques Brel, Charles Aznavour.
Jednak gdziekolwiek nie pojechała  na występy, zawsze znalazł sie ktoś, kto próbował ją szantażować, przypominając jej okupacyjną przeszłość. Poczucie zagrożenia i prześladowania nie opuściło jej więc nigdy.  Gdy w 1971 r. chciała wystąpić w Izraelu, spotkała się z ogromną niechęcią, zagrożono, że widownia usiądzie na koncercie w obozowych pasiakach. Nazywali ją "nazistowską kurwą", chociaż pytani o dowody, odsyłali do Jonasa Turkowa, człowieka z getta, który rzekomo wiedział wszystko na temat przeszłości Wiery Gran. Nikomu nie udało się także odnaleźć biuletynów AK, w których rzekomo były informacje o współpracy Wiery Gran z nazistami.


Celem książki Agaty Tuszyńskiej nie jest udowodnienie winy bądź niewinności Wiery Gran, nie jest to próba osądu. Jest to raczej refleksja nad ludzkim losem, szarpanym przez burze historii. Można postawić pytanie do czego człowiek jest zdolny posunąć się by przeżyć. I nie ma na to odpowiedzi, nie jesteśmy Bogiem, by móc ferować takie wyroki, zwłaszcza gdy większość z czytelników nie przeżyła, nie doświadczyła tego czym było getto. Wydawanie sądów, opinii, będzie tylko głupim i pustym teoretyzowaniem.  W filmie, zrobionym przez A. Tuszyńską jej rozmówcy, Żydzi z dawnego getta mówią o tym, że koszmar wojny, getta,  zmienił skalę ocen moralnych. Bo jak można oceniać matki, duszące swoje dzieci, jak oceniać człowieka, który musi wybrać między śmiercią matki a żony? Pada więc pytanie - czy przysiadanie sie w kawiarni do gestapowców było tak ciężką zbrodnią? Czy po wojnie gdy ktoś oskarżał innych, to nie miał czasem sam na sumieniu gorszych rzeczy? Pozostaje pytanie, czy Wiera Gran tylko śpiewała dla Niemców, czy jednak wydawała Żydów?

Kontrowersyjne było również wyznanie Wiery Gran obciążające Władysława Szpilmana. Twierdziła, że widziała go w czapce policjanta pomagającego podczas akcji wywożenia Żydów z getta. I znów, nikt tego nie potwierdza, ale kalumnia została rzucona. Dlaczego Gran to zrobiła, czy to prawda, czy kierowała nią chęć odwetu za to, że Szpilman nie bronił jej po wojnie, że przyczyniał się do szerzenia informacji o jej kolaboracji?


Ciekawym, choć tylko lekko zaznaczonym  wątkiem jest postać dr. Kazimierza Jezierskiego - meża Wiery Gran. Po wojnie współpracował z SB, jego podpisy widnieją na wielu wyrokach kary śmierci. Powstaje więc pytanie, czy mąż, dzięki swojej pozycji i znajomościom mógł uchronić Wierę przed wyrokiem skazującym?

Agata Tuszyńska przez kilka lat rozmawiała z Wierą Gran, odwiedzała ją w jej paryskim, zagraconym mieszkaniu. Brnęła w rozmowy z osobą zdziwaczałą, chorą,  z urojeniami prześladowczymi. Wiera na starość żyła przeszłością, ściany i sufit mieszkania wyklejony był jej zdjęciami. Miała poczucie, że jest ciągle prześladowana, że ktoś czyha na jej życie, na złość psuje jej sprzęty w domu itd. Czy to objawy psychozy starczej, czy może rezultat życia w zaszczuciu, oskarżaniu?
Umierała samotnie w domu opieki we Francji, odwiedzana przez Agatę Tuszyńską.
Jestem pod wielkim wrażeniem nad wkładem pracy, zaangażowaniem emocjonalnym autorki, by zbliżyć się do świata Wiery Gran, by spróbować ją zrozumieć.

Ciekawym uzupełnieniem książki jest dokument zrobiony przez A. Tuszyńską, który można obejrzeć na Youtube. Zawiera rozmowy z Wierą Gran, z jej znajomymi z getta, w tym ze Szpilmanem. Sporo jest archiwalnych zdjęć i nagrań piosenek w wykonaniu Wiery Gran. Polecam obejrzenie.





piątek, 27 czerwca 2014

Audiobooki -

jeszcze do niedawna miałam do nich sceptyczny stosunek. Jestem wzrokowcem i tylko w taki sposób
przyswajam sobie jakiekolwiek informacje, a co dopiero czytanie książek - tutaj nie chodzi o samo przyswajanie, ale jeszcze o przyjemność z obcowania z literaturą. Sądziłam, że tylko książka czytana (nawet w wersji e-booka) jest w stanie zaspokoić moje potrzeby. Okazało się, że byłam w błędzie, a do przekonania się o tym zmusiła mnie proza życia. Od kilku miesięcy mam tak dużo pracy zawodowej, że nie mam  czasu ( a nawet siły), by czytać książki - raptem 1-2 miesięcznie to trochę dla mnie za mało.
Na szczęście, mam taki rodzaj pracy, że mogę pozwolić sobie na słuchanie audiobooków.
I tu pojawiła się moja wątpliwość - czy to jest nadal ta sama książka? Czy lektor nie nadaje jakiejś swojej interpretacji, innego tonu, niż miał w zamierzeniach autor? Słuchając audiobooka, zastanawiam się, czy mój odbiór tekstu byłby taki sam, gdybym czytała wersję drukowaną? Podejrzewam, że jednak te dwie wersje książki nieco się różnią. Często lektorami są znani aktorzy, więc ich głos siłą rzeczy wywołuje we mnie skojarzenia związane z ich postaciami, ich rolami. Przykładem niech będzie "Wołanie kukułki" R. Galbraitha. Maciej Stuhr czytał to fantastycznie, można powiedzieć, że stworzył cały dubbing, z podziałem na role. Każda postać z książki przemawiała do mnie innym głosem, wypowiedziom nadane były charakterystyczne tony, manieryzmy. I teraz zastanawia mnie, czy postaci na papierze też były tak barwne, wyraziste, czy to świetny aktor nadał im kolorytu? Czy w takim razie nie stworzył z przeciętnej literatury czegoś swojego, wykreowanego na podstawie własnej interpretacji książki? "Wołanie kukułki" to kryminał, a ja często śmiałam się, bo talent do parodiowania M. Stuhr ma niebywały! I nie wiem - czy Robert Galbraith jest dobrym pisarzem, czy Maciej Stuhr jest świetnym aktorem, czy może jedno i drugie jest prawdą? Tylko, że to już nie jest ta sama książka, jaką pisarz popełnił. Powstaje nowy twór, dzieło z nową, dodana wartością.

"Wołanie kukułki", podobnie jak "Dziennik"Pilcha zachwyciły mnie w wersji audio.( O Pilchu napiszę oddzielną notkę, bo na razie jeszcze przetrawiam jego wspaniały styl!).
Niestety, trafiłam też na słabą, moim zdaniem wersję książki, czytanej przez samych autorów. Mam na myśli "Aleję samobójców" Marka Krajewskiego i Mariusza Czubaja. Po pierwsze, nie znalazłam żadnego uzasadnienia dla faktu, że autorzy czytali we dwóch, naprzemiennie. Nie miało to związku z treścią (jak np. w Murakami "1Q84"), przeszkadzało mi w skupieniu się na akcji. Po drugie, przykro mi to pisać, ale nie zawsze autor jest najlepszym interpretatorem swego dzieła (podobnie w recytowaniu poezji). Męczyłam się podczas słuchania tego audiobooka, chociaż wątek sensacyjny był ciekawy.

To tyle moich rozważań, wracam do słuchania "Dziennika" Pilcha :)


sobota, 21 czerwca 2014

Agnieszka Osiecka "Dzienniki"

Zapiski z lat 1945- 1950. Trochę naiwne, czasem tak bardzo szczegółowe opisy każdego dnia, że aż momentami nużące. Mimo to, czytałam z zainteresowaniem, bo dzięki tym wszystkim szczegółom, mogłam poczuć ducha tamtych lat, spojrzeć na Polskę powojenną oczami nastolatki.
Z kwiecistych i egzaltowanych zapisków wyłania sie obraz dojrzewającej dziewczyny, próbującej dokonać autorefleksji, wglądu w siebie, określającej swoje miejsce w świecie, pozycję wśród ludzi. Między dość dziecięcymi rozterkami szkolnymi i sercowymi, znaleźć tu można całkiem dojrzałe rozważania o religiii, Kościele katolickim czy śmierci. Z punktu widzenia dorosłego czytelnika, problemy młodej Osieckiej mogą przypominać wyważanie drzwi dawno już otwartych, można nad jej problemami lekceważąco machnąć ręką - przecież nie ma tam nic odkrywczego. Myślę jednak, że jak na 14 - letnią dziewczynę, są to zapiski bardzo dojrzałe. Czy dzisiejsze nastolatki potrafiłyby tak pisać? Czy zajmują się takimi rozważaniami, czy może to Osiecka była wyjątkową nastolatką?

"Jeżeli kochasz życie, to nie możesz bać się śmierci, bo to jest właśnie ogromna radość i ogromna tragedia życia, że nie trwa wiecznie i kończy się śmiercią, o której nic nie wiemy."

 Dzięki zarobkom ojca, jego ugruntowanej pozycji w świecie artystycznym, młoda Agnieszka żyła z dala od powojennych problemów, biedy i politycznych prześladowań. Była "panienką z dobrego domu", uczącą sie języków obcych na prywatnych lekcjach, dobrze ubraną. Mogła pozwolić sobie na częste wizyty w kinie, teatrze, latem - wakacje w Karpaczu.
Ten idylliczny obraz psuła jedna sprawa, mianowicie romans ojca. Ciekawe jak 14- letnia dziewczynka tłumaczyła go, uznając za normalne, że ojciec znudził się mamą, życiem domowym. Złościło ja nawet, że mama jest za bardzo związana z domem, z rodziną, że to stanowi oś jej życia. Ona chciała od mamy tylko " część jej serca", a mama oferował córce wszystko, co miała, całą siebie.

Silną i barwną osobowość Osieckiej widać już było w młodym wieku. Była bardzo ambitna, energiczna, zachłystująca się życiem. Miała wyraziste, zdecydowane poglądy. Nie kryła sie z nimi, wyrażała je otwarcie, nie uznając kompromisów. Najlepiej podsumowuje ja zdanie:

"Nie mam jeszcze swoich poglądów, ale mogę dać w życiu w mordę każdemu, kto mi w nim przeszkodza".

Nigdy nie podejrzewałam, że będę z takim zainteresowaniem czytać pamiętnik nastolatki, odnajdując w nim ciekawe i wartościowe rzeczy!






środa, 30 kwietnia 2014

Piramidy Napoleona William Dietrich

"Stare religie nie umierają, stają się częścią nowych".

Francja, rok 1798, owładnięta rewolucją i ideami oświeceniowymi. Kwitną loże masońskie, rozwija się zainteresowanie nauką, tajemnicami starożytnego Egiptu, na dziedzictwo którego powołują się wolnomularze. W takich to okolicznościach  Napoleon rozpoczyna swoją wyprawę do  Egiptu. W wyprawie uczestniczyli naukowcy, specjaliści różnych dziedzin, których zadaniem było zbieranie obserwacji, prowadzenie badań w Egipcie.
Napoleona fascynowała kultura i religia starożytnego Egiptu, jej związki i podobieństwa do chrześcijaństwa i islamu. Szukał tajemnic, w których posiadaniu byli Egipcjanie. Czy ukryli je, zaszyfrowali tak, by ludzkość odzyskała do nich dostęp dopiero wtedy, gdy osiągnie dostateczny poziom rozwoju - nie tylko naukowego ale i moralnego, duchowego?
Główny bohater Ethan Gage, Amerykanin, niespokojny duch i obieżyświat, przypadkowo wchodzi w posiadanie dziwnego amuletu, w którym zaszyfrowano egipskie tajemnice. Przedmiot ten miał dawać ludziom niezwykłą siłę, a jednocześnie przynosić przekleństwo tym, którzy nie powinni go posiadać. Amulet jest kluczem, umożliwiającym wniknięcie pod powierzchnię naszej rzeczywistości, będącej jedynie ułudą. Prawdziwa wiedza jest ukryta, nierozszyfrowana. Być może starożytni Egipcjanie posiedli sekret pozwalający manipulować rzeczywistością, a nawet osiągnąć nieśmiertelność. Czy zawiera go nieodnaleziona Księga Thota?
Powieść rozpala wyobraźnię czytelnika wprowadzając w tematykę wolnomularstwa i mrocznych praktyk, okultyzmu. Dla miłośników historii ciekawym tłem są nawiązania do rewolucji francuskiej, wyprawa Napoleona, opisy bitew, porażka floty francuskiej w starciu z admirałem Nelsonem pod Abukirem. Znajdziemy też opis tajemniczego faktu z wyprawy Napoleona do Egiptu. Podobno podczas oględzin piramidy Cheopsa poprosił swoich towarzyszy, by pozostawili go samego w jednej z komnat. Bonaparte spędził w piramidzie sam około godziny. Po wyjściu sprawiał wrażenie wstrząśniętego, a na dopytywania o to co zaszło - miał powiedzieć, że i tak nikt w to nie uwierzy.
Miła lektura, ale przez drugi tom już nie przebrnęłam. Stanowczo mam przesyt tego typu historii. Jako antidotum zaaplikuję sobie Haruki Murakami 1Q84.

sobota, 26 kwietnia 2014

Tadeusz Różewicz



Czas na mnie
czas nagli

co ze sobą zabrać
na tamten brzeg

nic

więc to już
wszystko
mamo

tak synku
to już wszystko

a więc to tylko tyle

tylko tyle

więc to jest całe życie

tak całe życie

* * *



 W środku życia

 Po końcu świata
po śmierci
znalazłem się w środku życia
stwarzałem siebie
budowałem życie
ludzi zwierzęta krajobrazy

to jest stół mówiłem
to jest stół
na stole leży chleb nóż
nóż służy do krajania chleba
chlebem karmią się ludzie

człowieka trzeba kochać
uczyłem się w nocy i w dzień
co trzeba kochać
odpowiadałem człowieka

to jest okno mówiłem
to jest okno
za oknem jest ogród
w ogrodzie widzę jabłonkę
jabłonka kwitnie

kwiaty opadają
zawiązują się owoce
dojrzewają

mój ojciec zrywa jabłko
ten człowiek który zrywa jabłko
to mój ojciec

siedziałem na progu domu
ta staruszka która
ciągnie na powrozie kozę
jest potrzebniejsza
i cenniejsza
niż siedem cudów świata
kto myśli i czuje
że ona jest niepotrzebna
ten jest ludobójcą

to jest człowiek
to jest drzewo to jest chleb

ludzie karmią się aby żyć
powtarzałem sobie
życie ludzkie jest ważne
życie ludzkie ma wielką wagą
wartość życia
przewyższa wartość wszystkich przedmiotów
które stworzył człowiek
człowiek jest wielkim skarbem
powtarzałem uparcie

to jest woda mówiłem
gładziłem ręką fale
i rozmawiałem z rzeką
wodo mówiłem
dobra wodo
to ja jestem
człowiek mówił do wody
mówił do księżyca
do kwiatów deszczu
mówił do ziemi
do ptaków
do nieba

milczało niebo
milczała ziemia
jeśli usłyszał głos
który płynął
z ziemi wody i nieba
to był głos drugiego człowieka

* * *


Bez

 największym wydarzeniem
w życiu człowieka
są narodziny i śmierć
Boga

ojcze Ojcze nasz
czemu
jak zły ojciec
nocą

bez znaku bez śladu
bez słowa

czemuś mnie opuścił
czemu ja opuściłem
Ciebie

życie bez boga jest możliwe
życie bez boga jest niemożliwe

przecież jako dziecko karmiłem się
Tobą
jadłem ciało
piłem krew

może opuściłeś mnie
kiedy próbowałem otworzyć
ramiona
objąć życie

lekkomyślny
rozwarłem ramiona
i wypuściłem Ciebie

a może uciekłeś
nie mogąc słuchać
mojego śmiechu

Ty się nie śmiejesz

a może pokarałeś mnie
małego ciemnego za upór
za pychę
za to
że próbowałem stworzyć
nowego człowieka
nowy język

opuściłeś mnie bez szumu
skrzydeł bez błyskawic
jak polna myszka
jak woda co wsiąkła w piach
zajęty roztargniony
nie zauważyłem twojej ucieczki
twojej nieobecności
w moim życiu

życie bez boga jest możliwe
życie bez boga jest niemożliwe

piątek, 18 kwietnia 2014

Wielki Piątek

Widok pustego tabernakulum w ciemnym kościele zawsze wywołuje we mnie lęk. 
A co jeśli Boga naprawdę by nie było? Pustka, nicość... .

W czas zmartwychwstania

Jezus zstępuje do Otchłani

W czas zmartwychwstania Boża moc
Trafi na opór nagłych zdarzeń.
Nie wszystko stanie się w tę noc
Według niebieskich wyobrażeń.

Są takie gardła, których zew
Umilkł w mogile - bezpowrotnie.
Jest taka krew - przelana krew.
Której nie przelał nikt - dwukrotnie.

Jest takie próchno, co już dość
Zaznało zgrozy w swym konaniu!
Jest taka dumna w ziemi kość,
Co się sprzeciwi - zmartwychwstaniu!

I cóż, że surma w niebie gra.
By nowym bytem - świat odurzyć?
Nie każdy śmiech się zbudzić da!
Nie każda łza się da powtórzyć! 


Bolesław Leśmian

środa, 16 kwietnia 2014

"Inferno" Dan Brown

"W życia wędrówce, na połowie czasu
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu."
                                  
                                                    Dante "Boska komedia"


I tak Dan Brown wprowadza nas w kręgi piekła, przedstawionego w Boskiej Komedii Dantego. 
Nowa przygoda Roberta Langdona na początku zapowiada się ciekawie i intrygująco. Otóż słynny historyk sztuki budzi się we florenckim szpitalu, z raną postrzałową głowy. W stanie omdlenia, czy snu, doznaje wizji, których nie potrafi wytłumaczyć, a wydarzenia ostatniego dnia pokryte ma całkowitą amnezją. Doświadczane przez niego wizje są upiorne, diaboliczne, i już na początku książki wiemy, że schodzimy do czeluści piekieł.
Co będzie tym piekłem na Ziemi, czego ludzkość powinna się bać i przed jakim złem Langdon znów uratuje świat - tego oczywiście opisywać nie będę.
Mogę tylko podzielić się swoją opinią na temat ostatniej powieści Dana Browna. Niestety, ale czuję się rozczarowana. Podejrzewam, że autor wyczerpał już repertuar pomysłów, tajemniczych znaków i symboli, którymi czarował w w poprzednich książkach. Czytając "Inferno" można sie zanudzić powielanymi schematami. Tradycyjnie Robert Langdon, idąc po nitce zaszyfrowanych znaczeń, umieszczonych w dziełach sztuki, próbuje rozwikłać tajemnicę i uratować świat. Robi to jednk dużo bardziej nieudolnie niż w poprzednich przygodach, brak mu dawnego czaru, wdzięku i błyskotliwej inteligencji. Oczywiście krok za nim podążają (jak tajemniczy Don Pedro) ci "źli", którzy chcą dotrzeć do celu pierwsi. Warstwa sensacyjna powieści wydała mi się dość słaba, nudna, pełna dłużyzn - w końcu ile można biegać po Florencji? (Chyba, że to przewodnik turystyczny?) Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nie wiadomo kto jest tak naprawdę dobry a kto zły. Ten element zaskoczenia wyrwał mnie pod koniec książki z odrętwienia i znudzenia.
Największym walorem "Inferno" jest mnogość odniesień do architektury i sztuki włoskiego renesansu. Opisy są tak barwne i plastyczne, że odnosiłam wrażenie iż zwiedzam Florencję, Wenecję i Stambuł z Robertem Langdonem. Często przerywałam czytanie, by wyszukać w sieci informacje na temat opisywanych zabytków.
Liczne cytaty z Dantego zachęciły mnie również do sięgnięcia po tę lekturę. W liceum wydawała mi się ona nudna i niezrozumiała. Widocznie musiałam dorosnąć, by docenić walory tego poematu. 
Lektura "Inferno" skłania też do refleksji nad filozofią transhumanizmu, nad etycznymi aspektami rozwoju genetyki i możliwości ingerowania w rozwój gatunku ludzkiego. 
Można więc znaleźć w powieści kilka interesujących tematów, które trzeba wyłuskać z sensacyjnej fabuły, by pogłębić je samodzielnie.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Dziewczyna z szafy

w reż. Bodo Koxa, uznano za najlepszy film zagraniczny na Festiwalu Filmów Niezależnych w Rzymie. Lubię takie kino, ten rodzaj narracji i humoru, graniczącego z pure nonsensem. Opowiadający niby o zwyczajnych problemach - o poszukiwaniu miłości, chorobach, cierpieniu. Niezwykła jednak w filmie jest konwencja w jakiej te tematy i bohaterowie zostali ukazani.
Jest to film o miłości, nie tylko tej erotycznej, ale takiej zwyczajnej - do drugiego człowieka. O trudzie bycia razem w cierpieniu, chorobie, o radzeniu sobie z odrzuceniem przez ogół. Ale nie jest to prosty melodramat, jest tu ironia, groteska, dystans do problemów, czarny humor.
Tytułowa bohaterka żyje w świecie nieco oderwanym od rzeczywistości, w surrealistycznych przestrzeniach, niczym Alicja w krainie czarów (nawet królik jest). Pogrążona w swojej chorobie (depresji, psychozie?), ma trudności w nawiązaniu normalnych relacji z ludźmi, zmaga się z myślami i próbami samobójczymi, z urojeniami i omamami - chociaż nie jest to typowy zapis choroby psychicznej. Raczej opowieść z pogranicza realności i magii, baśni.  Mieszają się światy, konwencje, na tyle, że czasem nie wiadomo, czy widz ma się śmiać, czy raczej płakać ze wzruszenia.
Świetne role aktorskie, zarówno Wojciecha Mecwaldowskiego, jako Tomka - chorego umysłowo, jak i Piotra Głowackiego - jego brata. Tego drugiego znałam tylko z serialu "Bez tajemnic", gdzie nie ujął mnie swą grą. Myślę, że w "Dziewczynie z szafy" pokazał swój kunszt aktorski.

I jeszcze kilka kadrów z filmu:






wtorek, 8 kwietnia 2014

Czerwony Tulipan

Uwielbiam tę porę roku, napawa mnie optymizmem i rodzi nowe chęci do życia. Za moim oknem krajobraz zrobił się zielony, a  na skutek umycia okien dodatkowo w jakości HD:)
Jedyne co przyćmiewa moja wiosenną radość to widmo nadciągającego egzaminu gimnazjalnego, który w tym roku zdaje moja córka. Zapewne nie będę oryginalna, gdy powiem, że denerwuję się bardziej niż ona. To zapewne przypadłość większości matek. Pamiętam jak moja mama wściekała się, widząc mój luz przed egzaminem do liceum. Podtykała mi tematy do powtórzenia - a to wzory z matematyki, a to "Krzyżaków", bo był "rok sienkiewiczowski" - ha! ha! Mam za swoje, teraz ja jestem tą upierdliwą matką, która marudzi nad głową córki :)

A wiosenna radość skojarzyła mi sie z piosenką zespołu Czerwony Tulipan (czy ktoś jeszcze słucha tej grupy?). Wrzucam ją tu na dobry początek dnia i zmykam do pracy.


niedziela, 6 kwietnia 2014

"Święto świateł" Krzysztof Kotowski

Skończyłam czytać tę książkę, zabieram się do pisania notki i ... właściwie nie wiem co sądzić, nie wiem czy książka podobała mi się. Zaczyna się bardzo ciekawie - policja znajduje cztery ofiary zbrodni, która w swoich okolicznościach nawiązuje do tajemniczej śmierci mistrza starej japońskiej gry Go. Śledztwo prowadzi młoda, niedoświadczona, ale inteligentna i ambitna, mająca problemy z kontrolą własnych emocji, policjantka. Do pewnego momentu czytałam książkę z zainteresowaniem, analizowałam nowe fakty, odkrywane w śledztwie, które toczy się niezwykle szybko. W pewnym momencie jednak zaczęło mnie męczyć to tempo. Zaczęłam odnosić wrażenie, że akcja jest na siłę gmatwana, nowe szczegóły przestają trzymać się "kupy". Może jestem mało bystra, ale w końcu pogubiłam się w tym kto z kim trzyma i przeciwko komu. Nie bardzo zrozumiałam jaki związek cała sprawa miała z grą Go - wszystko trochę na siłę sklejone.
Podobno Krzysztof Kotowski jest mistrzem dialogu. Pewnie to prawda, ale moim zdaniem zbyt dużo wartkich dialogów nadaje szybkie tempo akcji, czyniąc ją mało zrozumiałą. Myślę, że napięcie i zaciekawienie w czytelniku można utrzymać nie tylko za pomocą ciągu dialogów. Mnie nie podoba sie taka proza, gdy nie mam czasu na wytchnienie, analizę, refleksję, a jest to potrzebne, by zrozumieć bohaterów i podążać za nimi.
Warstwą kryminalną jestem więc rozczarowana, a szkoda, bo zapowiadało się ciekawie.
Znalazłam natomiast w tej książce inne wartości. Z zaciekawieniem, a nawet wzruszeniem czytałam fragmenty na temat psychoterapii bohaterki. Poruszony jest problem, z którym większość ludzi musi się kiedyś tam zmierzyć - czyli śmierć rodziców. Trzeba uporać się z wyrzutami sumienia - że za mało opiekowaliśmy się, że mogliśmy więcej rozmawiać, coś wyjaśnić, wybaczyć. Wreszcie, że w chwili śmierci nie było nas przy kochanej osobie, że w obliczu śmierci zawsze człowiek jest sam - ten co umiera i ten co zostaje.
Niektórym pocieszenie przynosi w takich chwilach wiara w Boga. I właśnie rozważania bohaterki nad istotą Boga, nad sensem ludzkiej egzystencji i jej nieuchronnym końcem, to jedyny powód, dla którego warto było tę książkę przeczytac do końca, podkreślam - do końca!

czwartek, 27 marca 2014

Wiosna zakwita w głowie...


Ja tak podlewam i podlewam to nasionko w mojej głowie już prawie pół wieku, a efekty...marne. Może powinnam dodać jakiegoś nawozu? Stosuję odżywki na zewnątrz głowy, więc chyba do wewnątrz też by się przydało coś na wiosnę użyć:)
Jak sugeruje podpis pod zdjęciem, nie ma co zwlekać. Czas nawozić "grządki" a nie czytać durne kryminały, tłumacząc się zmęczeniem i brakiem czasu.


poniedziałek, 17 marca 2014

Uważaj co myślisz, o czym marzysz...

bo może w ten sposób wpływasz na swoją rzeczywistość? 
Na temat tzw. pozytywnego myślenia napisano już wiele książek. Jedni wyśmiewają takie koncepcje, dla innych stają sie one motorem działania. Jaka jest prawda - każdy może sprawdzić na sobie. Ale chyba milej i ciekawiej żyje się z pozytywnym nastawieniem do siebie, do świata. Przyjemnie byłoby myśleć, że ma się wpływ na kreowanie swojej rzeczywistości. Chociaż narzuca to jednak wzięcie odpowiedzialności za swój los, a to już nie zawsze i nie dla każdego jest miłe. W razie niepowodzeń  nie można sobie ulżyć i  obwinić innych.





To jest właśnie mój problem, że moje myśli stały sie moim charakterem. Wiem, że źle robię, ale nie umiem myśleć o pozytywach, które pojawiają się w moim życiu. zawsze wynajdę jakąś ciemną stronę i to ją roztrząsam, analizuję i obracam w głowie na wszystkie strony. 

A tu jeszcze dowcip, znaleziony w sieci :



Życzę sobie i Wam, aby Anioł Stróż miał z nami łatwiejsze życie :)

niedziela, 2 marca 2014

Podobno idzie wiosna...

Na blogach widuję już zdjęcia wiosennych kwiatków, rozwijające się pączki i inne oznaki budzenia sie przyrody. Dzięki Waszym fotkom wiem chociaż co się dzieje w świecie.  Ja jestem od miesiąca tak zapracowana, że nie mam czasu wyjść na spacer, mimo że pogoda kusi słonkiem. Nawet w niedzielę nie mam chwili na odpoczynek, bo wtedy jak szalona rzucam się na porządki domowe, szoruję, pucuję, likwiduję sterty ubrań czekających na pranie itd. Czasem, przy porannej kawie zerkam do blogów, żeby sprawdzić co słychać w normalnym świecie - bo mój świat ostatnio stanął na głowie.
Staram sie jednak nie narzekać, cieszę się, że przybyło mi klientów, że nie nadążam z realizacją zamówień.
W wirze pracy dołożyłam sobie dodatkowego zamieszania - szykuję sobie nowe biuro, przeprowadzam się, remontuję - ogólny chaos!

Dziś zapowiada się piękna, słoneczna niedziela, więc chyba rzucę wszystko i wybiorę się na spacer. Martwię sie tylko sytuacją na Krymie, wkurzam sie na męża, który wygraża, że "gdyby była wojna to on na Ruska chętnie pójdzie". O Boże!


P.S.  ... a oto naukowe uzasadnienie moich wysiłków w pracy :)


niedziela, 9 lutego 2014

Huseyin Bahri Alptekin. Zajścia, zdarzenia,okoliczności, przypadki, sytuacje.

Piątkowy wieczór spędziłam w muzeum sztuki , czyli łódzkim ms2. Przyciągnęło mnie spotkanie z Maxem Cegielskim, który oprowadzał po wystawie prac nieżyjącego już tureckiego artysty Huseyina Alptekina.
Alptekin to artysta bez studia, artysta w podróży.
Interesowały go budynki i pokoje hotelowe, przydrożne bary, reklamy, znaki drogowe, imprezy i nieznajomi spotykani po drodze.
Jego prace to przedmioty, przeżycia, wrażenia z podróży po różnych krajach. Kolekcjonował zwykłe przedmioty, produkty masowo używane przez ludzi, które dla niego były przejawem swoiście rozumianej kultury. Na wystawie można więć obejrzeć opakowania po papierosach, wódce, karty do gry, szklane kulki i inne drobiazgi, które zazwyczaj nie kojarzą się turyście z pamiątkami z podróży. Raczej wygląda to jak zbiór śmieci, ale może lepiej oddaje charakter miejsca niż gadżety wciskane turystom, jako symbole danego kraju.

Alptekin dokumentował zwykłe życie, przełamywał schematyczne patrzenie na dany kraj, odrzucał kliszę, jaką najczęściej nakłada się  patrząc na inne kultury.
Jego sztuka to odrzucenie schematu podróżowania zgodnego z zasadą że z z Afryki przywożę maskę, z Tybetu posążek Buddy, a z Zakopanego ciupagę.
Przed wejściem do muzeum ustawiona jest część wystawy - "Turecka ciężarówka". Jest to samochód, wyprodukowany na rosyjskich częściach, składany w różych krajach, taki kiczowaty składak, którego naczepa wypełniona jest kolorowymi, chińskimi piłkami. Alptekin lubił takie właśnie zestawienia tandetnych wytworów różnych krajów, kultur, rzeczy znanych na świecie, ale takich bez większej wartości materialnej, jakiś podróbek.
Jego prace dotykają problemu tego co to jest centrum świata, wokół czego kręci się życie i jego wartości. Każdy żyje w swoim świecie, nie ma hierarchizowania i wartościowania - że Paryż jest lepszy niż Stambuł. Próbował pokazać świat, w którym wszystkie formy estetyki są równie twórcze, nie ma hierarchii centrów kultury czy sztuki.
 Alptekin gromadził fotografie z podróży i miast, w których przebywał. Kolekcjonował mapy, globusy, foldery reklamowe, pudełka po papierosach, bilety komunikacji miejskiej .To był świat, w którym żył, mieszkał, z tego czerpał inspiracje do swoich prac - instalacji, kolaży.



Zainteresowanych wystawą i twórczością Alptekina odsyłam tutaj.

wtorek, 7 stycznia 2014

Nowy Rok z Jo Nesbo

Przełom roku spędziłam na czytaniu powieści Jo Nesbo. W ciągu ok. tygodnia przeczytałam cztery części: "Czerwone gardło", "Trzeci klucz", "Pentagram" i "Pierwszy śnieg".  Kryminały pochłonęły mnie całkowicie, gdy zaczynałam książkę jednego dnia to nie mogłam się postrzymać, by nastepnego jej nie dokończyć, robiłam tylko krótkie przerwy na przygotowanie obiadów dla rodziny.
Stałam się fanką niepokornego komisarza -  Harry Hole to arogancki, z trudem podporządkowujący się przełożonym alkoholik, nieco pokręcony emocjonalnie, z nieuporządkowanym życiem erotycznym. Jednocześnie najlepszy śledczy w Oslo. Z zafascynowaniem śledziłam jego błyskotliwy tok rozumowania, zdolność kojarzenia faktów i wykorzystywania intuicji. Nerwowo przewracałam strony, wchodząc w mroczne i pogmatwane psychiki bohaterów.
Akcja jest w każdej części tak prowadzona, że czytelnik śledzi fakty z zapartym tchem, cieszy się, że zaczyna zbierać wszystko w jedną całość, że rozwiązanie jest tuż, tuż...i wtedy  autor przewraca wszystko do góry nogami. Dzięki temu powieści trzymają w napięciu do ostatnich stron i nigdy nie można być pewnym, że rozwiązało się zagadkę seryjnych morderstw.
Zaciekawiła mnie też Norwegia i Oslo. Nie byłam tam , ale "popodróżowałam" sobie dzięki aplikacji Google, szukając ulic, na których rozgrywają się akcje powieści. Po prostu wsiąkłam w książki Jo Nesbo na amen:)
Nie wiem co ze sobą począć, bo długi okres świąteczny skończył się, trzeba wracać do pracy, do normalnego życia i codziennych obowiązków, a tu już czekają na mnie kolejne części serii o komisarzu Hole. Koniec z czytaniem całymi dniami...:(

W krótkiej przerwie między mszą w kościele, a czytaniem dałam się mężowi wyciągnąć na przejażdżkę za miasto. Piękna wiosna zawitała do nas tej zimy:)
W lesie śpiewają ptaki, latają muszki, na polach zielono, słońce mocno grzeje. Mmm...żeby tak już zostało.

Zdjęcia zrobione w okolicach Bełdowa k. Łodzi.



Czapla przysiadła sobie nad stawem.