piątek, 29 listopada 2013

Mój sposób na listopadową (nie)pogodę.

Od szarych dni listopadowych, nocy, która zakrada się już po 16:00, gorszy jest tylko dzień 02 stycznia - no tego to już naprawdę nie cierpię!
Właściwie to chciałabym, żeby spadł już śnieg. Zrobiło by  się jaśniej, czyściej - jakoś tak świąteczniej. Ale moje wieloletnie doświadczenie podpowiada mi, że o tej porze roku śnieg nie utrzyma się długo. Zrobi się mokro, ciapaluchowato, brrr! Czyli jeszcze gorzej niż jest. 
Znalazłam sobie taką oto piosenkę w wykonaniu Doroty Osińskiej, która poprawia mi humor. Ustawiłam ja w komórce jako budzik, dzięki czemu rano wstaje się trochę łatwiej. Znacie takie piosenki, które "chodzą" za nami cały dzień? Ja tak mam właśnie z tą. Melodia pogodna, tekst optymistyczny - naprawdę można ją "łykać" zamiast Prozacu (patrz tekst piosenki).
                                       

    "Pogoda na jutro" sł. Magda Czapińska, muz. Wojciech Karolak


niedziela, 24 listopada 2013

Papusza

PATRZĘ TU, PATRZĘ TAM 
Bronisława Wajs, czyli Papusza  fot. Czesław Łuniewicz

(dikchaw daj, dikchaw doj)


Patrzę tu, patrzę tam –
wszystko się chwieje! Śmieje się świat!
Gwiazd zatrzęsienie nocą!
Gadają, mrugają, migocą.

Gwiazdy! Kto je rozumie,
ten nocą nie chce zasnąć,
na Mleczną Drogę spogląda jasną,
wie, że to droga szczęśliwa
że w dobre strony przyzywa.

Patrzę tu, patrzę tam –
jak się księżyc myje w ciepłych wodach,
niby w strumieniu pod lasem
Cyganeczka młoda.

Cóż to się dzieje
Wszystko się chwieje.
To świat się śmieje.

1951      przekład: Jerzy Ficowski

czwartek, 21 listopada 2013

myśli czarne jak gawrony...

Drzewo przed moim oknem codziennie wieczorem pokrywa się stadem gawronów.
Czarna zapowiedź nocy. Gdy zaczyna świtać, zrywają się całym stadem i odlatują do pobliskiego lasu. Lecą tak blisko mojego okna, że boję się, czy zahaczą skrzydłami. Wracają ok. 16.00 na nocleg, a rano to samo. Ten rytuał powtarza się codziennie od listopada do marca, a ja czuję, jak wraz z ich ponurym krakaniem zakradają się czarne, jesienne myśli...



W zwiędłym lesie jest ptaków wołanie,
wołanie bez powodu w zwiędłym lesie.
Lecz to okrągłe ptaków wołanie
spoczywa w chwili, co mu dała trwanie
wielkie jak niebo na zwiędłym lesie.
Posłusznie wszystko układa się w krzyk:
Krajobraz jakby leżał w jego dłoni, 
gwałtowny jakby przylegał do niej, 
a chwila, która chce z siebie wyjść, 
jest blada, niema, jakby znała ciszę
rzeczy, od których musi umrzeć każdy, 
kto z tego krzyku wyszedł.


R.M. Rilke Niepokój
Zdzisław Beksiński




                                                                                     

wtorek, 19 listopada 2013

Kościół w Jurgowie - szlakiem architektury drewnianej






 Jurgów to niewielka wieś,  położona tuż przy granicy ze Słowacją. Lubię  tam zaglądać,  gdy podróżuję po Podhalu. Oprócz pięknego kościoła, zabytkowych szałasów,  ciekawa jest też historia wsi.
Została  założona w 1546 r., wg. legendy przez zbójnika Jurko- stąd nazwa wsi. Jej przynależność  państwowa zmieniała się na przestrzeni lat.  Od początku powstania do 1918 r.  Jurgów należał do Królestwa Węgierskiego. Wieś  została włączona do granic Polski w 1920 r.  i pozostała w nich do wybuchu II wojny światowej. W czasie wojny ziemie te zajęte  były  przez Słowację i wróciły do Polski w 1945 r.
Tak wyglądały chałupy w Jurgowie w czasach węgierskich.
W okresie austro-węgierskim ludność była poddawana "madziaryzacji",  usilnie wprowadzano nauczanie języka węgierskiego w szkołach. Obecnie mało kto pamięta te czasy,  ale gdy w święta  Bożego Narodzenia odwiedziłam kościół  w Jurgowie, to słyszałam modlitwy i śpiewy po słowacku. Msze w tym języku odbywają się tylko w określonych porach, kierowane są  zapewne do osób starszych, wychowanych w czasach, gdy Jurgów był wsią słowacką. Na tej mszy czułam się trochę jakbym przeniosła się do innej epoki - staruszki w ludowych strojach,  pięknych chustkach ( nie chińskich podróbka kupionych na Krupówkach), śpiewające po słowacku.
Decyzja o przyłączeniu Jurgowa do Polski w 1920 r.  była boleśnie przyjęta przez jej mieszkańców, wywoływała bunty i sprzeciw, bo wielu chłopów zostało pozbawionych swojej ziemi. Bywały sytuacje, że część pola z np. ziemniakami została po stronie słowackiej, bo tak wytyczono granicę państwa.

Drewniany kościół pw. św.Sebastiana w Jurgowie jest najciekawszym zabytkiem we wsi. Pochodzi z 1675 r., w XIX w. był przebudowany i wydłużony.
Dach i ściany pokryte są gontem, a wnętrze zdobi piękna polichromia, niedawno odnawiana. Kościół ma wystrój rokokowy (mówi się o tzw. spiskim rokoko), bogato zdobiony ołtarz główny z 1869 r., mnóstwo figur świętych i aniołów.


Plik:Jurgow kosciol 05.jpg



Dzwonnica dobudowana została w 1881 r.obok kościoła, co jest nietypowe na Podhalu, bo najczęściej są w bryle kościoła. Jej elewację odnowiono w 2003 r. ale styl w jakim to zrobiono nie podoba mi się, nie pasuje do małego, drewnianego kościółka.






XVIII-wieczny konfesjonał i ambona - niedawno odnowione.






Św. Agata, a na tacy jej odcięte piersi jako symbol męczeństwa jakie poniosła.



Jurgów-kościół-gb-16

                               Ciekawa jest figura Jurgowskiego diabła, pokonanego przez św. Michała Archanioła. Legenda mówi, że nie mogą na nią patrzeć kobiety i dzieci. Jeżeli ktoś w to wierzy to proszę zamknąć oczy:)

Kamienny krzyż z XIX w. stojący przed kościołem.

niedziela, 17 listopada 2013

Sławomir Koper "Wielcy zdrajcy. Od Piastów do PRL."

Książki Sławomira Kopra nie przedstawiają wyłącznie nowych,
odkrywczych treści,
większość opisywanych faktów jest znana i można je odnaleźć w innych źródłach. Zaletą jego pisarstwa jest  umiejętność zebrania ciekawostek historycznych, obyczajowych i przedstawienie ich w taki sposób, że  wciąga to czytelnika w inny świat, ożywia postaci, które dawno odeszły. Pisze językiem lekkim, bez historycznego zadęcia. Pewnie dlatego jego książki zdobyły tak dużą popularność. Dla osób interesujących sie przeszłością, a nie będących specjalistami w tej dziedzinie, jest  to prawdziwa gratka.

Gdy przejrzałam spis treści książki o zdrajcach, to poczułam lekkie rozczarowanie, że ich poczet kończy się na Bolesławie Bierucie. Autor na końcu książki uzasadnia swój wybór, jakby rozumiejąc, że wielu czytelników odczuje brak najnowszej historii. S. Koper tłumaczy się, że rozmyślnie zakończył na latach ' 50, bo trudno jest pisać o czasach bardziej współczesnych. Wydarzenia z PRL-u to nie tylko historia, ale nadal jeszcze polityka, czyjeś losy, wspomnienia ludzi, którzy jeszcze żyją, może są obecni w sferze publicznej. Wiele faktów nie zostało też dostatecznie zbadanych, czy nawet ujawnionych, dlatego  trudno jest o nich pisać, nie unikając zafałszowań i wzbudzania zbyt silnych emocji.

Koper zaczyna poczet zdrajców od św. Stanisława, postaci o tyle kontrowersyjnej, że
nie
św. Stanisław
musi on być spostrzegany tylko jako święty, który miał odwagę przeciwstawić się złej polityce władcy, przypłacając to najwyższą karą. Biskup otwiera plejadę Polaków, którzy mając inną niż władza wizję państwa, buntują się przeciwko niej. To czy nazwiemy ich zdrajcami czy może, wręcz przeciwnie - patriotami, to jak pokazuje historia, kwestia interpretacji, kontekstu politycznego, czy wręcz poglądów historyka, przedstawiajacego postać.
 Często pod patriotyczną przykrywką mogą się kryć partykularne interesy, co podważa szlachetność działań. Podobnie, wśród zdrajców, przedstawionych przez autora, większość z nich kierowała się własnym interesem, chęcią zemsty, zysku, posiadania pozycji i władzy.

Zaciekawił mnie rozdział o potopie szwedzkim, pokazujący, jak do wojny doprowadziła nie tylko słabość Rzeczpospolitej, ale właśnie prywatna uraza magnata Hieronima Radziejowskiego.
Hieronim Radziejowski
Koper pozwala inaczej spojrzeć na postać Janusza Radziwiłła. Zwykliśmy go oceniać przez pryzmat książki H. Sienkiewicza i filmu J. Hoffmana - jako starca, oszalałego wręcz na punkcie  władzy, zdobycia korony - obrzydliwego zdrajcę. Był to jednak człowiek silny, inteligentny, sprawny polityk, dostrzegajacy słabość króla Jana Kazimierza i i jego polityki, prowadzącej do niechybnej zguby Rzeczpospolitej. Trudno więc jednoznacznie oceniać, czy gest poddania się królowi szwedzkiemu, Karolowi Gustawowi, to przejaw zdrady ojczyzny, czy jednak swoisty patriotyzm, próba wzmocnienia państwa przez sojusz ze Szwecją, by móc przeciwstawić się poważnie zagrażającej Rosji.
Janusz Radziwiłł
Tak jednoznaczne ukazanie przez Sienkiewicza postaci J. Radziwiłła może być krzywdzące, bo nie uwzględnia ówczesnej sytuacji w kraju, nie pokazuje kontekstu politycznego i wielkiej słabości Jana Kazimierza - którego Koper zalicza do najgorszych władców Polski.









Ciekawą postacią była też Karolina Sobańska, która, wykorzystując swoje kobiece wdzięki, wiernie pracowała dla cara. Inwigilowała opozycjonistów rosyjskich. W jej szpony ( ale też ramiona) wpadli Puszkin, Mickiewicz i wielu innych.

S. Koper jest dobry w burzeniu spiżowych pomników, jakie zwykliśmy stawiać "narodowym  bohaterom".  Ze szkoły wyniosłam obraz Adama Mickiewicza, romantycznego poety, usychajacego z powodu niespełnionej miłości do Maryli Wereszczakówny. Wyobrażałam sobie, że z tego smutku i tęsknoty powstawały piękne,
Karolina Sobańska
romantyczne wiersze. Okazuje się, że Mickiewicz był bardzo kochliwy i niezbyt wierny. Jego tęsknota za ojczyzną też nie była tak silna, jak wskazywałyby na to sonety krymskie.  Był poprostu człowiekiem swojej epoki, piszącym w duchu tych czasów.  A oprócz tego świetnie się bawił w doborowym towarzystwie i wygląda na to, że jego życie nie było zdominowane przez duchowe rozterki.
 Kolejną postacią przytoczoną przez Kopra jest Jakub Szela, który w czasach PRL-u wykreowany został na obrońcę chłopów, człowieka mającego świadomość klasową, walczącego z krzywdą i niesprawiedliwością społeczną. Szela myślał o zniesieniu pańszczyzny, podziale dworskich gruntów między chłopów. Stał się marionetką w rękach austriackiego zaborcy, udaremniając powstanie, planowane przez szlachtę w 1846 r.
Jakub Szela
Znów powtarza się wątek, że dla jednych to zdrajca, a dla innych bohater, walczący ze społeczną nierównością.
 Feliks Dzierżyński to postać, co do której nie ma wątpliwości, kim był. Ale nawet "krwawy Feliks" miał ludzkie i pro-polskie odruchy, uwalniając z więzienia Wieniawę-Długoszowskiego.
 Wanda Wasilewska to wierna wykonawczyni woli Stalina, jedna z nielicznych osób, znających jego prywatny numer telefonu. A mnie Wasilewska przez wiele lat kojarzyła się bardzo miło - jako autorka "Pokoju na poddaszu".
Wanda Wasilewska
Była to pierwsza "poważna" książka, którą przeczytałam w wieku 7 lat. Losy osieroconego rodzeństwa, zmagającego się z biedą, bardzo mnie wzruszały. Będąc dzieckiem, nie znałam pojęcia indoktrynacji, nie miałam poczucia, że autorka wciska mi komunistyczną ideologię. Dziecko patrzy na świat prostolinijnie i niewinnie, nie widzi podtekstów i politycznych gier. Wanda Wasilewska poprzez "Pokój na poddaszu" ukształtowała na wiele lat moją wrażliwość.

Bolesław Bierut zamyka poczet zdrajców polskich, przedstawionych przez S. Kopra. Jego służalczość wobec Stalina była tak duża, że zrodziło się podejrzenie, iż to nie prawdziwy Bierut, ale podstawiony jeszcze przed wojną sobowtór - sowiecki agent. Może to tłumaczyłoby dlaczego działał przeciw swojemu narodowi, chętny był zniszczyć polską państwowość - usuwając hymn i godło. Całe szczęście, że Stalin przeciwstawił się temu szalonemu pomysłowi. Pogłoski o sobowtórze Bieruta miał potwierdzić były premier - Piotr Jaroszewicz, w wywiadzie z Bohdanem Rolińskim. Nie zdążył jednak autoryzować tego wywiadu, został zamordowany. Okoliczności morderstwa, zaginione dokumenty i akta, podsycają atmosferę wokół tej sprawy, tego co mógł ujawnić Jaroszewicz.
Ciekawa jest też sprawa zamachów na Bieruta. Podobno kilka zostało udaremnionych i głośno informowano o tym opinię publiczną. Jeden incydent był utrzymywany w tajemnicy. Otóż w Krakowie ktoś do Bieruta strzelił. Sprawa musiała być poważna, bo najpierw poinformowano, że Bierut nie żyje. Jednak po kilkunastu minutach pojawił się - cały i uśmiechnięty. Może zginął wtedy sobowtór?
Śmierć Bieruta owiana jest tajemnicą, bardzo prawdopodobne jest, że został w Moskwie "zlikwidowany" jako człowiek reprezentujący epokę stalinowską, która właśnie została potępiona w słynnym referacie Chruszczowa.
Bolesław Bierut

Po przeczytaniu książki pozostał niedosyt, że autor pominął tak ciekawe okresy jak II Rzeczpospolita czy  II wojna światowa, które zapewne kryją swoje tajemnice, swoich patriotów i zdrajców.

P.S. Okładka książki jest zadziwiająca, nie wiem do czego nawiązuje?!












sobota, 16 listopada 2013

Zygmunt Miłoszewski "Domofon"

Domofon to horror w klasycznym stylu - nawiedzony dom(blok), potępione dusze, upiory, przenikające do naszej rzeczywistości, nękające żywych.
Ale tak naprawdę to nie upiory męczą, prześladują, czy zabijają ludzi.
To ich własne lęki, poczucie winy. Koszmary z przeszłości, które spychamy w najdalsze zakamarki naszej świadomości, nie chcemy o nich myśleć, pamiętać.
Każdy człowiek ma takie wspomnienia, przeżycia, czy myśli, o których chciałby zapomnieć, bo wywołują lęk.
Oprócz płaszczyzny typowego horroru, jest więc tu też druga strona książki, zahaczająca o ludzką psychikę. Żeby uwolnić się od koszmaru, trzeba przeżyc swój lęk do końca, nie uciekać, tylko zmierzyć się z nim, z przeżytą traumą, z własnymi słabościami, czy świństwami jakie się w życiu zrobiło.
Gdy wyrzucamy je ze świadomości, to żyjemy jakby za szybą , nie uczestniczymy w pełni w otaczającej nas rzeczywistości. Tak jak bohaterowie Domofonu, którzy w metaforyczny sposób nie mogą wyjść z domu do normalnego świata.Nie są w stanie pokonać niewidzialnej szyby, wpychającej ich spowrotem do miejsca, z którego chcą uciec, czyli do ciemnych zakamarków własnej duszy.
Zło materializuje się w książce pod postacią czarnej, gęstej substancji, która atakuje ludzi , obkleja ich, popycha do samobójstw.
Jak mówi jeden z bohaterów, istotą zła nie jest to, że zbyt wiele ludzi za nim podąża, ale to, że nie chcemy mu stawić czoła. Esencją "zła" jest to, że czyni ono ludzi biernymi, bezwolnymi, apatycznymi. Próbujemy o naszych ciemnych stronach nie myśleć, w konsekwencji czego nie walczymy z nimi, stajemy sie niewolnikami "zła".
Tylko dwoje bohaterów książki dojrzało do tego, by uwolnić się od swoich lęków. Zrozumieli, że aby stać się wolnym człowiekiem, trzeba przeżyć swój lęk do końca, wyśnić go , jak koszmarny sen, a nie budzić się przed zakończeniem. Tylko to nas oczyści, uczyni wolnymi.

P.S. ...a piwnic i wind zawsze się bałam...

czwartek, 14 listopada 2013

Lubię te ciemne godziny - Rainer Maria Rilke

Lubię te ciemne godziny w mym bycie,
gdy zmysły toną w głębinie bezwolne;
jak w starych listach, widzę w nich ukryte
codzienne życie, już dawno minione
i jak legenda dalekie, prześnione.
I wtedy wiem już, że zyskałem przestrzeń
na drugie życie, co bez czasu płynie.
Niekiedy czuję się ogromnym drzewem,
rosłym, szumiącym, co ponad mogiłę
wyrasta snem, przez chłopca śnionym skrycie
(którego strzegą podziemne korzenie),
straconym w smutku, żałości i śpiewie.

wtorek, 12 listopada 2013

Szlakiem architektury drewnianej - kościół w Dębnie

Wśród drewnianych kościołów polskich jest to niewątpliwie perełka - malowniczo położony, w niewielkiej wsi podtatrzańskiej, której nikt by zapewne nie znał, gdyby nie słynny zabytek.
Wart podkreślenia jest fakt, że w wakacje, zawsze gdy tam pojechałam, kościół był udostępniony zwiedzającym, można wysłuchać ciekawych informacji na temat historii i skarbów zgromadzonych w tym niewielkim kościółku.
Podkreślam ten fakt, bo najczęściej kościoły są zamknięte, można podejrzeć wnętrze tylko przez kratkę, albo (jeszcze gorzej) dziurkę od klucza.
Historia Dębna zaczyna się w 1254 r. kiedy nazwa ta pojawia się w dokumencie, poświadczającym nadanie tych ziem Cystersom, a pierwsza wzmianka o kościele pw. św. Michała Archanioła pochodzi z 1335 r. Obecna świątynia datowana jest na 2 poł. XV w. i nie przebudowywana, przetrwała do dziś. Długo pozostawała w zapomnieniu, dopiero pod koniec XIX w. zainteresowano się nią pod wpływem rozwijającej się mody Podhale i folklor. Rozpoczęto prace mające na celu przywrócenie dawnej świetności zaniedbanej świątyni. W 2003 r. kościół w Dębnie został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Naturalnego UNESCO.
Drewniany kościółek składa się z nawy, węższego od niej prezbiterium i wieży. Dach i ściany pokryte są gontem, za wyjątkiem górnej części wieży, obitej deskami, wyciętymi w koronkowy wzór.

Kościół słynie z pięknej polichromii z XV i XVI w., najstarszej tego typu  w Europie. Jest to polichromia patronowa, wykonana przy użyciu szablonów zwanych patronami.Jest to pierwsza rzecz jak rzuca się w oczy po wejściu do kościoła i na prawdę jej piękno zapiera dech w piersiach.

Cennym zabytkiem jest krzyż z ok. 1380 r., umieszczony na belce tęczowej.
Ołtarz  główny stanowi gotycki  tryptyk z XVI w., przedstawiający w części Matkę Boską z Dzieciatkiem, św. Michała Archanioła i św. Katarzynę Aleksandryjską.

Po bokach widać ołtarze w stylu barokowym.


Ciekawym zabytkiem jest drewniane, gotyckie tabernakulum, pokryte zatartą
polichromią.



















Dalej obejrzeć można chorągiew z XVII w., przedstawiającą św. Stanisława.
 Podarowana miała być podobno przez Jana III Sobieskiego, wracającego spod Wiednia. Niestety to legenda...

Podczas prac remontowych w 1949 r. przypadkowo odkryto deskę z malowidłem
datowanym na 1280 r. - fragment późnoromańskiej nastawy ołtarzowej.  Malowidło przedstawia św. Katarzynę i św. Agnieszkę. Niestety, w Dębnie można obejrzeć tylko kopię, bo oryginał malowidła znajduje sie w Muzeum Archidiecezji w Krakowie.




























Na stopniach ołtarza leżą cymbałki, których niezwykłość polega na tym, że najgrubsza płytka wydaje najwyższy dźwięk - odwrotnie niż w tradycyjnym instrumencie. Jest to tzw, gama perska, a efekt ten uzyskuje się podobno dzięki
użyciu specjalnego stopu metali i zakopanie instrumentu na jakiś czas w ziemi. Szacuje się, że mogły powstać w XV w., a niektóre źródła podają, że nawet w V w., jest takich na świecie tylko 5 sztuk. Nie wiadomo jak trafiły do kościółka w Dębnie, ale nadal są używane przez ministrantów podczas mszy św. zamiast dzwonków.

W kościółku w Dębnie kręcono serialową  scenę ślubu Janosika, ale tylko tę wewnątrz świątyni, bo zdjecia przed kościołem robiono w Dol. Chochołowskiej, mała kapliczka i otoczenie bardziej pasowało do charakteru filmu.

W kościele nie wolno robić zdjęć, więc wszystkie zamieszczone tu fotografie pochodzą z książki zakupionej na miejscu.

Polecam odwiedzenie Dębna, nie tylko ze względu na zabytkowy kościół, bo walorem jest także położenie wioski na granicy Tatr i Pienin, w pobliżu Zalewu Czorsztyńskiego. Wokół jest wiele innych atrakcji, jak choćby zamki w Niedzicy i Czorsztynie. Miejsce to jest tak urokliwe, że odwiedzam je, jak tylko nadarzy się okazja.

poniedziałek, 11 listopada 2013

"Bal" Wisława Szymborska


Dopóki nie wiadomo jeszcze nic pewnego,

Yuko Rabbit
bo brak sygnałów, które by dobiegły,

dopóki Ziemia wciąż jeszcze nie taka
jak do tej pory bliższe i dalsze planety,

dopóki ani widu ani słychu
o innych trawach zaszczycanych wiatrem,
o innych drzewach ukoronowanych,
innych zwierzętach udowodnionych jak nasze,

dopóki nie ma echa, oprócz tubylczego,
które by potrafiło mówić sylabami,
dopóki żadnych nowin
o lepszych albo gorszych gdzieś mozartach,
platonach czy edisonach,

dopóki nasze zbrodnie
rywalizować mogą tylko między sobą,

dopóki nasza dobroć
na razie do niczyjej jeszcze nie podobna
i wyjątkowa nawet w niedoskonałości,

dopóki nasze głowy pełne złudzeń
uchodzą za jedyne głowy pełne złudzeń,

dopóki tylko z naszych jak dotąd podniebień
wzbijają się wniebogłosy-

czujmy się gośćmi w tutejszej remizie
osobliwymi i wyróżnionymi,
tańczmy do taktu miejscowej kapeli
i niech się nam wydaje,
że to bal nad bale.

Nie wiem jak komu-
mnie to zupełnie wystarcza
do szczęścia i do nieszczęścia:

niepozorny zaścianek,
gdzie gwiazdy mówią dobranoc
i mrugają w jego stronę
nieznacząco. 

Wojtek Bellon P.S. jesiennej miłości




I oto nadeszła pora
Czernienia traw zżętych
Pozostał za nami
Kosmos jesienny
Przyszło nam u drogowskazu
Z napisem „donikąd” stanąć
A w nas słowa jak ptaki zmoknięte
A w nas myśli strachliwe jak zając
I oto czas nadchodzi
Wyjaśnień niezbędnych
Stoimy obok, chociaż
Na wyciągnięcie ręki
Żeby choć chwila niewielka
By spokój znowu znaleźć
Lecz w nas słowa jak ptaki zmoknięte
Lecz w nas myśli strachliwe jak zając
I oto, popatrzmy tylko
Stoimy na rozdrożu
Z którego każde odejść
Osobną drogą może
I każde z nas obce pośród
Stron świata wybierając
Bo w nas słowa jak ptaki zmoknięte
Bo w nas myśli strachliwe jak zając
   A tyle drogi przed nami
   Tyle światów przed nami
   A tyle pieśni
   Jeszcze tyle pieśni przed nami

niedziela, 10 listopada 2013

Bukareszt Krew i kurz Małgorzata Rejmer

Autorka zabrała mnie w podróż po mieście, które nie chce pamiętać swojej przeszłości, próbuje się od niej odciąć, nie widzieć pozostałości totalitarnego systemu, który zżerał Bukareszt , toczył jak rak.  Niestety, ta przerażająca przeszłość woła na każdym kroku, nie pozwala o sobie zapomnieć. Tkwi w ludzkich przyzwyczajeniach, gnieździ się w umysłach. Przeraża w architekturze, w "śmieciach zalegających na ulicach, w trawnikach przypominających popielniczki, w zaschniętych strugach plwocin i bryłach psich odchodów na chodnikach".

Książka Małgorzaty Rejmer nie jest typowym reportażem. Poznajemy Bukareszt, a przez niego również i Rumunów, dzięki opowieściom jego mieszkańców. Autorka snuje tę historię trochę jak baśń, sięgającą czasów starożytnych i korzeni narodowości rumuńskiej. Jest to jednak baśń przerażąjąca, o  więzieniach, torturach, psychicznym i fizycznym wyniszczaniu ludzi. Brud, pot, zmęczenie, beznadzieja. Dzieci uczone przez rodziców, że nie można mieć marzeń. Nie można nikomu ufać, niczego nie opowiadać o sobie, bo to niebezpieczne - nie wiadomo, czy ktoś nie użyje tego przeciwko tobie. Strach, nawet przed jedzeniem w restauracji - bo ktoś cię zauważy, że przychodzisz za często, że jesz z apetytem. To wystarczy by trafić do więzienia.
 Mimo że upłynęło 24 lata od rewolucji w Rumunii, czyli tyle ile rządził Ceausescu , to ludzie nadal żyją w strachu, jakby nie przebudzili sie jeszcze z koszmarnego snu.
Poznajemy przerażający zapis dyktatury, która złamała ludzkie psychiki na wiele lat. Obrazem tego jest np. fakt, że autorka nie mogła zamieścić wszystkich zebranych historii, bo część jej rozmówców bała się, że nadal są obserwowani przez Securitate, że będą z powodu tej książki prześladowani.


Ceausescu buduje nowy Bukareszt, bez wahania burzy 9 tys. budynków, stare wille, kościoły. 50 tys. ludzi wysiedla byle gdzie, bo cel jest najważniejszy - zbudować socjalistyczne miasto; wielkie, betonowe budowle, symbolizujące potęgę socjalizmu. Najwyraźniejszym pomnikiem jego rządów jest Dom Ludu, olbrzymi gmach, który zniszczył architekturę i ducha tego miasta. Jego budowa pochłonęła liczbę ofiar trudną do oszacowania - mówi się nawet o kilku tysiącach robotników, których ciała na zawsze pogrzebał beton, bo nikt nie chciał marnować czasu na wydobywanie zwłok. Dziś większość mieszkańców Bukaresztu próbuje poprostu nie zauważać tego budynku, udają, że go tam nie ma. Jednak nie zdecydowali sie na jego wyburzenie, tkwi więc Dom Ludu, widoczny z każdego miejsca Bukaresztu, jako tragiczny pomnik dyktatury.

Gospodarka socjalistyczna potrzebowała rąk do pracy, naród rumuński musiał być liczny i silny. Dlatego Wódz zarządził, że Rumunki mają rodzić więcej dzieci. Zabroniono stosowania antykoncepcji i aborcji, a złamanie tego dekretu było karane ciężkimi torturami i więzieniem. Kwitło więc podziemie aborcyjne, sierocińce przepełnione były dziećmi upośledzonymi na skutek nieudanych prób wywołania poronienia. Rumunki nie chciały rodzić dzieci, bo nie widziały szans na ich wychowanie. Zmuszone były żyć  w warunkach poniżej ludzkiej godności - brak ogrzewania w mieszkaniach, gaz czy prąd włączane były na godzinę dziennie. Jak mówi jedna z bohaterek książki - byliśmy jak "przemarznięte szczury, żyjące w półmroku, w zawilgoconych klatkach jak w kanałach. A na dodatek były z nas głodne szczury, karmione propagandą, bez odrobiny wiary, że cokolwiek może się zmienić". Ale reprodukcja siły roboczej to zaszczyt i obowiązek patriotyczny.
Nie ma tu nic do rzeczy czy jest się katolikiem, czy nie, czy jest się z prawej czy z lewej strony, jaki ma się stosunek do aborcji. Rozdział o  "polityce demograficznej", o tragediach tysięcy kobiet, jest przerażający, ukazuje jak można upodlić ludzi, zniszczyć ich kręgosłup moralny, wyprać z ludzkich uczuć. Jest to zapis dramatu zniszczonych rodzin, którym totalitaryzm wchodził brutalnie do domów, zaglądał do garnków i łóżek. Nie było miejsca na prywatność, intymność. Życie ludzkie stało się sprawą państwową, publiczną.

 Rozmówcy Małgorzaty Rejmer uważają, że ich naród tak długo żył w zniewoleniu, że zapomniał, czym jest wolność, jak można żyć normalnie. Mają poczucie , że  żyją obecnie w chaosie i anarchii. Nie potrafią obudzić sie z letargu, biernie poddają się prądowi życia. Nie rozumieją co naprawdę stało się w grudniu 1989 r. , kto potem przejął władzę. Brakuje im analizy i rozliczenia się z przeszłością. Rumuni próbują o przeszłości zapomnieć, bo to dla nich najwygodniejsze rozwiązanie.
Czas zmian w Europie spędzili jak we śnie, z którego przebudzili się nagle, przerzucając telewizyjne kanały, surfując po internecie, ale nie żyjąc. I nie mając nadziei.  Mają poczucie, że  przychodzą znikąd i donikąd zmierzają, z kompleksem pariasa Europy. Na nowo muszą tworzyć własną tożsamość narodową, uporać się z historią, nie tylko komunistyczną, ale też z problemem eksterminacji Żydów i  współpracy z faszystami w czasie wojny.

Rejmer dotarła do rodziny Claudiu Crulica - Rumuna, który w 2008 roku zmarł w krakowskim więzieniu po tym, jak – protestując przeciw niesprawiedliwości polskiego systemu sądowego – podjął głodówkę. Sprawa ta odbiła się głośnym echem w Rumunii, poruszyła kompleks narodu lekceważonego i poniżanego w Europie. Jakby Rumun to człowiek, którego można nie szanować, pewnie złodziej - bo Rumuni są ciągle myleni z Romami, a ci kojarzeni sa ze złodziejstwem i żebractwem.

Według sondażu z 2010 roku 60 % Rumunów uważa komunizm za słuszną ideologię, a tylko 2 % źle wspomina tamte czasy.
Rządy Ceausescu identyfikują z dawną potęgą Rumunii. Uważają, że tylko on miał wizję silnego państwa, potrafił rządzić twardą ręką, a w czasach dzisiejszego chaosu i kryzysu duża część Rumunów tego potrzebuje i za tym tęskni. Rumuni trochę nawet wstydzą sie tego, jak potraktowali N. Ceausescu, dlatego teraz chętnie chcą go wspominać jako jowialnego dziadka w śmiesznej czapce - to mechanizm obronny, pozwalający złagodzić koszmar historii tego narodu.

Małgorzata Rejmer spotkała w Bukareszcie ciekawego artystę - Iona Barladeanu. Człowiek balansujący gdzieś na obrzeżach społeczeństwa, nie poddający się konwencjom i modom. W czasach ustroju komunistycznego najmował się do prostych prac, nie wymagających kwalifikacji zawodowych. Po 1989 r. zajął się wywózką śmieci. Wysypisko śmieci stało się dla niego źródłem informacji o ludziach, o kulturze i społecznych przemianach. Zbierał zdjęcia z czasopism i tworzył z nich kolaże, obrazujące jego ironiczny dystans do jakiejkolwiek władzy, do świata.



 Rumuni uwielbiają licytować się na najbardziej radykalne dowcipy o swoim kraju. Maja takie powiedzonko : " Zamienić śmiechem błoto w złoto". To pomaga zmierzyć sie z przeszłością, ale i też obecnymi problemami, śmiech rozładowuje napięcie, nawet jeśli jest to śmiech przez łzy.
 Na przykład:
- Dlaczego Rumunia zajęła drugie miejsce w rankingu najbardziej skorumpowanych państw? - Bo zapłaciła łapówkę, żeby nie być na pierwszym.
- Czym różni się Auschwitz od Rumunii? - W Auschwitz był chociaż gaz.

Książkę Małgorzaty Rejner przeczytałam jednym tchem. Uległam jej fascynacji Bukaresztem i Rumunią. Najlepszą ocena dla reportażu jest to, że czytelnik chce to miejsce odwiedzić, przejść śladami autora, zobaczyć na własne oczy, poczuć  i przeżyć . Tak jest z tą książką. Podobno autorka spędza ostatnio czas w Albanii, mam więc nadzieję, że będzie to inspiracją do kolejnego reportażu.