czwartek, 3 listopada 2016

Katarzyna Bonda i jej najnowsza powieść "Lampiony"

miały umilić mi czas choroby i dostarczyć rozrywki podczas przymusowego leżenia w łóżku.  Nie łudziłam się, że będzie to rozrywka na wysokim poziomie, bo każda część tetralogii o profilerce Saszy Załuskiej wydawała mi się słaba.  Polubiłam Katarzynę Bondę za jej kryminały z Hubertem Meyerem w roli głównej. Niestety, ale przygody rudowłosej Saszy nie są już tak ciekawe.
Mimo tego, z ciekawości sięgnęłam po kolejny tom, sugerując się reklamą  i faktem, że akcja toczy się w moim mieście - Łodzi.
"Lampiony" rozczarowały mnie bardzo, znudziły, tak że ledwo dobrnęłam do końca, prześlizgując sie po kartkach, bo właściwie nie interesowało mnie zakończenie nudnej fabuły.
Słynna profilerka Sasza, stała się postacią nijaką, nie wnoszącą nic do śledztwa, właściwie nie wiem po co pętała się po Łodzi? Pisarka nieco prześlizgnęła sie po życiu prywatnym Saszy, ale tak powierzchownie, że nic nowego czytelnik się nie dowie. Nie wiem po co ta postać jest wprowadzona do fabuły, można ją wyciąć i książka nic nie straci.

Może choroba mnie zamroczyła, ale nie umiałabym powiedzieć o czym ta książka jest. Wymieszane jest tak wiele wątków, często niespójnych lub prowadzących donikąd, że już w połowie książki nie chciało mi się analizować "kto z kim , za ile i po co". Trudno powiedzieć, że jest to kryminał, bardziej powieść łotrzykowska, trochę przypominająca "Złego" Tyrmanda. Męczyła ale i śmieszyła mnie mnogość postaci o pseudonimach i przygodach gdzieś z obszarów Niziurskiego.
Intrygi i pomysł na płonącą Łódź, z domieszką wizji apokaliptycznej nie przekonał mnie. Mam wrażenie, że autorka chciała wpleść jak najwięcej wątków, by uczynić powieść atrakcyjną a fabułę wartką. Wykorzystała nawet gorący temat ISIS i emigrantów. Tego wszystkiego jednak jest za dużo, brak jest spójności i chyba też sensu.
Główną bohaterką powieści jest... Łódź. Trzeba przyznać, że autorka zrobiła doskonały reaserch.  Świetnie przygotowała się z topografii miasta, sypała słownictwem, które Wikipedia podaje jako gwarę łódzką, operowała lokalnymi nazwami, typu Pietryna, Limanka, Abramka, no i oczywiście Stajnia Jednorożców. Jestem łodzianką, ale rzadko słyszę  słownictwo jakim rozmawiają bohaterowie książki. Nigdy nie mówię, że idę na Pietrynę, bo to brzmiałoby śmiesznie. W moim odczuciu, próba scharakteryzowania Łodzi wypadła groteskowo.
Ale też cieszę się, że wreszcie nie mówi sie wyłącznie o łódzkich menelach, chociaż nie brakuje ich w książce. Jest też trochę o historii getta łodzkiego, o miejscach i wydarzeniach zwiazanych z kulturą i sztuką, a w tramwajach młodzież czyta książki!!!  Tak, tak, Łódź to nie tylko bieda, pijaństwo i menelstwo. Za to dziękuje pani Bondzie:)
Przeczytam oczywiście nastepną część Czterech Żywiołów, bo warto mieć pogląd na całość "dzieła", ale nie wiążę już nadziei, że mnie porwie i zachwyci.



1 komentarz:

  1. Miło Cię znów "widzieć" Leno :)
    Przykro natomiast,że się pochorowałaś :( Mam jednak nadzieję,że już jest dobrze :)
    Co do książki to niestety są też i takie,które nie porywają...
    Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń