Serial pod tym samym tytułem jest od dawna wszystkim dobrze znany. Kilkanaście lat temu budził mój entuzjazm. Wydawało mi się to niezwykle fascynujące - ucieczka na wieś, sielskość, prostota życia. W filmie urzekały mnie piękne obrazy Mazur, skomplikowana historia mieszkańców tych ziem, których uosobieniem był Gustaw Wilk. Z wielką przyjemnością oglądałam Annę Dymną w roli Marianny - malarki, kobiety mądrej, energicznej, uparcie realizującej swoje marzenia. Dodatkowym walorem tej opowieści jest fakt, że jest oparta na prawdziwej historii autorów filmu - Janusza Majewskiego i jego żony - Zofii Nasierowskiej.
Gdy po latach ukazała się, w oparciu o scenariusz, książka - chętnie po nią sięgnęłam. Przeczytałam ją szybko, bo losy bohaterów wciągają. Niestety, pojawiło się rozczarowanie. Rzadko można powiedzieć, że film jest lepszy od książki, ale moim zdaniem, tak jest tym razem. Mocną stroną filmu były zdjęcia, cudownie oddające klimat Mazur. Książka nie wywołała już we mnie tego nastroju, nie poruszyła mojej wyobraźni. Może jest to spowodowane tym, że w ciągu ostatnich lat pojawiło się kilka książek o podobnej tematyce, więc moje wymagania jako czytelnika wzrosły. Temat ucieczki z miasta, powrotu do natury, napawania się wiejskim życiem wydaje mi się już nieco ograny.(Chociaż nie powiem, że chętnie bym skorzystała z takiej okazji, gdyby los podsunął mi taka szansę:)).
Dialogi, które w serialu bawiły mnie, czasem wzruszały, w książce wydały mi się drętwe, nienaturalne. Gdybym nie wyobrażała sobie podczas czytania np. Mariana Opani, genialnego w roli Kotuli, to cały ten wątek byłby nudny i bez wyrazu. Siłą całej tej mazurskiej historii byli chyba świetni aktorzy, to oni stworzyli klimat opowieści.
Jest jeszcze jedna sprawa, która drażni mnie w tej historii. Przeszkadzało mi to już kilkanaście lat temu, a teraz wywołuje wręcz zażenowanie. Nie podoba mi się postawa wyższości państwa Kalinowskich wobec miejscowej ludności. Częste podkreślanie pozycji pana profesora, załatwianie spraw np. w szpitalu, gdzie jego stanowisko jest wytrychem, otwierającym różne drzwi. Czytając książkę, odnoszę wrażenie, że "wielkie państwo" postanowiło dla kaprysu zamieszkać na wsi. Wydaje im się, że mają misję niesienia kaganka oświaty i cywilizacji. A wieśniaki nadają się tylko do roboty i to też jeszcze trzeba ich ciągle poganiać i ochrzaniać. No - czasem można poczęstować wódką. Kiedyś nawet mnie to bawiło, czasem wydawało się urocze. Przez ostatnie lata chyba zrobiłam się zbyt lewacka, skoro tak mnie to teraz drażni. A może przesadzam...? Czy wieś lat '90 była naprawdę tak ciemna, zacofana? Ja mam inne doświadczenia.
Nie mogę powiedzieć, że męczyłam się nad tą książką, czytałam ją z przyjemnością, ale ta przyjemność bardziej wynikała z sentymentu do filmu, do świetnych kreacji aktorskich, niż z samej treści. Mam mieszane uczucia po przeczytaniu Siedliska, ale kierowana ciekawością dalszych losów państwa Kalinowskich sięgnę (mimo wszystko) po drugą część książki.
Oglądałem serial, był świetny :-) Zapraszam do siebie na imperium lektur/książek, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOglądałam serial i zawsze mi się podobał. Co do książki to nie wiem, nie czytałam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie z zapraszam do mnie na coolturalny-tygodnik.blogspot.com